Wina, kara i policyjne mandaty

Jarosław Urbański
Drukuj

Policja i wagarowiczMinęło już z górą 10 lat jak dość przypadkowo, trafiłem na wykład Zbigniewa Bujaka, legendy solidarnościowej opozycji. Referat dotyczył wychodzenia z totalitaryzmu. Utkwił mi w pamięci jeden z przykładów jaki podał. Bujak utrzymywał, że systemy autorytarne od nieautorytarnych (demokratycznych) wyróżnia pewna codzienna praktyka służb państwowych. Prezentował to na przykładzie policji, która posłużyła mu jako pewna metafora w tym porównaniu. Policja  drogowa - utrzymywał – w państwie demokratycznym staje zawsze przed znakiem ograniczającym szybkość, tak aby swą obecnością zapobiec łamaniu przepisów i ewentualnych tego skutków – wypadkom drogowym. Zależy im bowiem na dobru obywateli. W kraju autorytarnym przeciwnie, policja ma nawyk stawania za znakiem drogowym ograniczającym szybkość, bowiem nie zależy jej tak na dobru i bezpieczeństwie obywateli, jak raczej na ich karaniu i represjonowaniu.

Popatrzmy na zdjęcia poniżej. Zrobiono je w Poznaniu, na skrzyżowaniu ulic Głogowskiej i Berwińskiego, na początku 2012 roku. Zdjęcie pierwsze pokazuje jak dwójka policjantów (u góry zdjęcia) chowa się za bramą wejściową do Parku Wilsona i czatuje na przechodzące przez pasy osoby. Cel jest jasny – złapanie tych, co przekroczą zebrę na czerwonym świetle.

Mandat 1

Zdjęcie drugie (poniżej) przedstawia nam tę samą dwójkę funkcjonariuszy, którzy upolowali już swoją ofiarę i wymierzają karę.

 

Mandat 2

Skrzyżowanie to jest bardzo ruchliwe. Często zdarzają się tu wypadki. Faktycznie przechodzenie na czerwonym świetle nie jest rozsądne. Sam byłem światkiem sytuacji, kiedy osoba spiesząca się na tramwaj, wbiegła wprost pod pędzący samochód. Pojazd z impetem uderzył w przechodnia. Jednak uwiecznieni na powyższych zdjęciach policjanci z pewnością nie zapobiegliby temu wypadkowi, czyhając w parku, 50 metrów dalej.  Żeby zapobiegać wypadkom, musieliby stać na samym skrzyżowaniu i być dobrze widoczni; zająć się bezpieczeństwem ruchu, a nie wypisywaniem mandatów.

Można powiedzieć: „No cóż, przechodnie sami są sobie winni”. Czyżby? Czy zgodzicie się na przykład z twierdzeniem, że w ostatnich latach poznaniacy stali się szczególnie nierozsądni i niezdyscyplinowani? Że zdecydowanie częściej łamią przepisy? Takie bowiem wnioski wynikają z danych policyjnych. W 2009 r. funkcjonariusze wypisali 55,5 tys. mandatów, a w 2012 r. aż  118,9 tys. czyli o 114 procent więcej! Tego typu, jak przedstawione na powyższych zdjęciach „łapanki”, zdarzają się nagminnie i coraz częściej. Nie oznaczają one bynajmniej, że jesteśmy coraz bardziej źli i krnąbrni. Są one raczej trudnym do zaakceptowania mariażem represyjności i ekonomii, co najwyraźniej władze stymuluje do tego typu działań. Stąd jej mandatowa nadaktywność.

Jest niezręcznie zastanawiać się w komentarzu publikowanym na anarchistycznym portalu, co policja powinna w takim układzie robić i jak działać? Jednak spróbujmy. Na przykład gnębieni przez czyścicieli kamienic lokatorzy twierdzą, że policjanci są często opieszali w przyjmowaniu interwencji i niechętnie pojawiają się wzywani na pomoc. Z jednej strony szefowie poznańskich stróży prawa twierdzą, że policja nie będzie się wtrącać w konflikty między lokatorami i właścicielami, a z drugiej stanowczo zaprzeczają tezie lokatorów, że nie chce podejmować interwencji. Ale i w tym przypadku statystyki są dość jednoznaczne. W 2009 roku funkcjonariusze interweniowali ogólnie w 87,3 tys. przypadków, a w 2010 r. 91,5 tys. Tymczasem w 2012 roku tych interwencji było o kilkanaście procent mniej – 74,3 tys. Statystyki te, które można znaleźć w sprawozdaniach policyjnych przedstawianych radzie miasta, prezentuje poniższy wykres.

Mandat 3

Jak zatem widzimy mamy do czynienia z ewidentną represyjnością państwa. Z powodu dzisiejszego gąszczu przepisów trudno nie złamać prawa i nie być sprawcą jakiegoś, choćby małego wykroczenia. Wszyscy zostaliśmy wciśnięci w poczucie winy, a policja nam tylko o tym systematycznie i coraz częściej przypomina. Mandaty to tylko jeden z przejawów tej represyjności. Ściga się też wagarowiczów (zdjęcie z ich tropienia u samej góry) i guru groźnych sekt. 5,4 tys. osób odsiaduje wyroki więzienia za posiadanie niekiedy tylko malej ilości narkotyków czy palenie marihuany. Problematyczne są przepisy dotyczące poruszania się po drogach rowerem „po dwóch piwach”. Obecnie ok. 15 tys. „pijanych” rowerzystów przebywa za kratkami. Jeden ze specjalistów tak to komentował:

W ciągu ostatnich kilku lat pijani rowerzyści spowodowali śmierć dwóch osób, natomiast piesi przez 10 miesięcy 2011 r. przyczynili się do śmierci trzech osób. Nie ma więc porównania do setek osób, które zginęły pod kołami pijanych kierowców. Istnieje silna korelacja między spożyciem alkoholu przez kierowcę samochodu osobowego, a fatalnymi skutkami wypadku spowodowanego przez niego. Brak jednak korelacji dla pijanych rowerzystów, gdzie alkohol nawet zmniejszał ryzyko obrażeń u osób trzecich, jak i ryzyko śmierci samego rowerzysty. Mimo teoretycznie zbliżonej liczebności pijanych rowerzystów i pijanych kierowców samochodów osobowych ilość osób trzecich poszkodowanych przez obie grupy różni się ponad 113-krotnie, a gdyby uwzględnić tylko zabitych to wielokrotność idzie już w tysiące (ok. 5500). (Więcej czytaj TUTAJ).

Ale państwa to nie obchodzi. Potrzeba karania i demonstrowania władzy jest silniejsza niż rozsądek i społeczne potrzeby. No i jeszcze drenaż portfeli nie jest bez znaczenia, zwłaszcza w dobie kryzysu. W tym sensie metafora Bujaka, choć idealizująca zachodnioeuropejskie demokracje, daje wiele do myślenia. Dedykować ją należy policjantom.