Państwo jest najbardziej jaskrawym, najbardziej cynicznym i najbardziej pełnym zaprzeczeniem tego co ludzkie.
Michał Bakunin

Jesteś na archiwalnej wersji strony internetowej - przejdź na aktualną wersję rozbrat.org

Ekologia i kapitalistyczne koszty produkcji. Sytuacja bez wyjścia

Immanuel Wallerstein
Dziś właściwie każdy zgodzi się, że mamy do czynienia z poważną degradacją środowiska naturalnego, w porównaniu ze stanem sprzed trzydziestu lat, nie mówiąc o tym, co było sto lat temu, a tym bardziej pięćset lat temu. I jest tak mimo ciągłego mnożenia wynalazków technicznych i poszerzania wiedzy naukowej, co mogło przecież prowadzić do przeciwnych skutków. W rezultacie dzisiaj, inaczej niż 30, 100 czy 500 lat temu, ekologia staje się poważną kwestią polityczną w wielu częściach świata. Istnieją nawet stosunkowo znaczące ruchy polityczne skupiające się głównie wokół zagadnienia ochrony środowiska przed dalszą degradacją i odwrócenia tej sytuacji na tyle, na ile to możliwe.

Oczywiście, docenianie powagi tego współczesnego problemu jest wspólne wielu ludziom, poczynając od tych, którzy uważają, że nadchodzi dzień Sądu Ostatecznego, a kończąc na tych, którzy uważają, że problem bez trudu da się rozwiązać dzięki prostej myśli technicznej. Sądzę, że większość ludzi zajmuje stanowisko gdzieś pośrodku. Nie mam kompetencji, by argumentować w tej sprawie z naukowego punktu widzenia. Przyjmę ową ocenę mieszczącą się pośrodku za wiarygodną i zajmę się analizą znaczenia problemu dla ekonomii politycznej systemu światowego.

Cały proces kosmiczny jest oczywiście procesem nieprzerwanej zmiany, toteż sam fakt, że rzeczy nie mają się tak, jak się miały po-Przednio, jest tak banalny, że nie zasługuje w ogóle na uwagę. Ponadto, w obrębie tych ciągłych turbulencji istnieją wzory strukturalnego odnawiania, które nazywamy życiem. Istoty żywe, czyli organiczne, mają początek i koniec swej indywidualnej egzystencji, ale w jej toku rozmnażają się, tak że gatunek ma tendencję do trwania. Jednak to cykliczne odnawianie nigdy nie jest doskonałe, a cały system ekologiczny nigdy nie jest statyczny. W dodatku, wszystkie istoty żywe pochłaniają w jakiś sposób twory wobec siebie zewnętrzne, najczęściej inne istoty żywe, a stosunek ilościowy między drapieżnikami i ofiarami nigdy nie jest doskonały, tak że środowisko biologiczne ustawicznie się rozwija.

Ponadto, trucizny też są zjawiskiem naturalnym i odgrywały pewną rolę w utrzymywaniu równowagi ekologicznej na długo zanim pojawiły się istoty ludzkie. Wprawdzie dziś znamy o tyle lepiej chemię i biologię niż nasi przodkowie, że jesteśmy może bardziej świadomi istnienia toksyn w naszym otoczeniu; choć może wcale nie, gdyż dowiadujemy się też dzisiaj, jak wyrafinowane były ludy przedpiśmienne, gdy idzie o toksyny i antytoksyny. Uczymy się wszyscy tych rzeczy w szkołach podstawowych i średnich oraz przez zwykłą obserwację codziennego życia. Jednak często lekceważymy te oczywiste problemy, gdy omawiamy politykę ekologiczną.

Kwestie ekologiczne warto dyskutować jedynie jeśli wierzymy, że coś szczególnego czy nowego stało się w ostatnich latach - chodzi o skalę wzrostu zagrożenia - i jeśli jednocześnie wierzymy, że można coś zrobić z tym zwiększonym zagrożeniem. Zieloni i inne ruchy ekologiczne na ogół łączą oba te argumenty: mówią o zwiększonym zagrożeniu (np. o dziurze ozonowej, efekcie cieplarnianym, katastrofach nuklearnych) i o potencjalnych rozwiązaniach.

Jak powiedziałem, chcę wyjść z założenia, że teza o zwiększonym zagrożeniu jest uzasadniona i rzecz wymaga szybkiej reakcji. Jednak aby wiedzieć, jak reagować na zagrożenie, musimy postawić dwa pytania: Komu zagraża niebezpieczeństwo? Czym wyjaśnić zwiększone niebezpieczeństwo? Pierwsze pytanie ma dwa składniki: komu wśród istot ludzkich zagraża niebezpieczeństwo i komu wśród istot żywych. Pierwsze pytanie narzuca porównanie postaw w kwestiach ekologicznych na Północy na Południu, drugie stanowi problem głębokiej ekologii. Oba w istocie dotyczą kwestii natury cywilizacji kapitalistycznej i funkcjonowania kapitalistycznej gospodarki-światowej, co oznacza, że zanim odpowiemy na pytanie, kto jest zagrożony, powinniśmy zbadać źródło zwiększonego zagrożenia.

Należy zacząć od dwóch podstawowych cech historycznego kapitalizmu. Jedna jest dobrze znana: kapitalizm jest systemem, który ma imperatywną potrzebę ekspansji - ekspansji w kategoriach całkowitej produkcji, ekspansji geograficznej - tak by podtrzymywać swój zasadniczy cel, nieustanną akumulację kapitału. Druga cecha rzadziej jest przedmiotem dyskusji. Kluczowym elementem w akumulacji kapitału jest dla kapitalistów, szczególnie dla wielkich kapitalistów, niepłacenie własnych rachunków. Jest to działanie, które nazywam „brudnym sekretem" kapitalizmu.

Chciałbym rozwinąć te dwa punkty. Pierwszy, stała ekspansja kapitalistycznej gospodarki-światowej, jest dla każdego oczywista. Obrońcy kapitalizmu wskazują na tę cechę jako na jedną z jego wielkich cnót. Osoby zajmujące się problemami ekologicznymi wskazują na nią jako na jedną z jego wielkich wad, a szczególnie często mówią o jednej z ideologicznych podstaw tej ekspansji, mianowicie twierdzeniu o prawie (a nawet obowiązku) istot ludzkich do "podboju natury". Wprawdzie ani ekspansja, ani podbój natury nie były nieznane przed ukształtowaniem się kapitalistyczna gospodarki-światowej w XVI wieku. Ale, jak wiele innych zjawisk społecznych, nie miały egzystencjalnego pierwszeństwa w poprzednich systemach historycznych. Tym, czego dokonał historyczny kapitalizm, było wysunięcie na pierwszy plan tych dwóch spraw - rzeczywistej ekspansji i jej ideologicznego uzasadnienia, tak że kapitaliści mogli zlekceważyć społeczny sprzeciw wobec tej strasznej pary imperatywów. Na tym polega istotna różnica między historycznym kapitalizmem a poprzednimi systemami historycznymi. Wszystkie wartości cywilizacji kapitalistycznej są tysiącletnie, ale takie też są inne, przeciwstawne wartości. Tym, co rozumiemy przez historyczny kapitalizm, jest system, w którym instytucje, które zostały utworzone, umożliwiły, by wartości kapitalistyczne zyskały pierwszeństwo, tak że gospodarka-światowa weszła na drogę przeobrażania wszystkiego w taki sposób, by dokonywała się nieprzerwana akumulacja kapitału ze względu na nią samą.

Oczywiście, efekt tego nie stał się odczuwalny z dnia na dzień, ani nawet po upływie stulecia. Ekspansja miała efekt kumulatywny. Potrzeba czasu, by wyciąć drzewa. Wszystkie drzewa w Irlandii zostały ścięte w XVII wieku. Gdzie indziej jednak rosły inne drzewa. Dzisiaj mówimy o amazońskiej puszczy tropikalnej jako ostatnim prawdziwym obszarze ekspansji, i zdaje się ona szybko postępować. Potrzeba czasu na wlanie toksyn do rzek i wypuszczenie ich do atmosfery. Zaledwie 50 lat temu wymyślono słowo "smog" dla opisania niezwykłych warunków panujących w Los Angeles. Chodziło o opisanie życia w skali lokalnej, które znamionowało bezmyślne lekceważenie jakości życia i wysokiej kultury. Dziś smog jest wszędzie: atakuje Ateny i Paryż. A kapitalistyczna gospodarka-światowa wciąż ekspanduje w szalonym tempie. Nawet w owej fazie zstępującej Kondratieffa słyszymy o znaczącym wzroście wskaźników Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Czego możemy się spodziewać w następnej fazie wstępującej?

Demokratyzacja świata, a mamy do czynienia z demokratyzacją, oznacza, że ekspansja ta pozostaje szalenie popularna w większej części świata. Zapewne nawet bardziej popularna niż kiedykolwiek. Więcej ludzi domaga się swoich praw, a to w oczywisty sposób obejmuje ich prawo do kawałka owego ciastka. Jednak ten kawałek dla większego odsetka światowej populacji nieuchronnie oznacza większą produkcję, nie mówiąc już o tym, że bezwzględna liczba ludności świata także wciąż się zwiększa. Tak więc chcą tego nie tylko kapitaliści, lecz także zwykli ludzie. Nie powstrzymuje to wielu spośród tychże ludzi przed chęcią zmniejszenia degradacji środowiska. Ale to pokazuje tylko, że mamy do czynienia z jeszcze jedną sprzecznością tego systemu historycznego. To znaczy, wielu ludzi chce mieć zarówno więcej drzew jak i więcej dóbr materialnych, i jakże wielu umieszcza te dwa żądania w osobnych przegródkach swych umysłów.

Z punktu widzenia kapitalistów, jak wiemy, rzeczą najważniejszą we wzroście produkcji jest wytwarzanie zysków. Zgodnie z rozróżnieniem, które nie wydaje mi się bynajmniej przestarzałe, oznacza to produkcję dla wymiany, a nie produkcję dla użytku. Zyski z pojedynczej operacji stanowią margines pomiędzy ceną sprzedaży a całkowitym kosztem produkcji, to znaczy kosztem wszystkiego co potrzebne, by produkt był gotowy do sprzedaży. Oczywiście, faktyczne zyski z całości operacji kapitalistów są kalkulowane poprzez mnożenie tego marginesu przez ilość całkowitej sprzedaży. Znaczy to, że "rynek" ogranicza ceny sprzedaży w ten sposób, że w określonym momencie ceny stają się tak wysokie, że zyski z całkowitej sprzedaży są mniejsze niż gdyby cena sprzedaży była niższa.

Co jednak ogranicza całkowite koszty? Bardzo dużą rolę odgrywa w tym cena pracy, a ta oczywiście obejmuje cenę pracy, która wchodziła w skład wszystkich nakładów. Rynkowa cena pracy nie jest jednak tylko wynikiem relacji popytu i podaży, lecz także siły przetargowej pracy. Jest to skomplikowany problem, w grę wchodzi wiele czynników składających się na ową siłę. Można powiedzieć, że w historii kapitalistycznej gospodarki-światowej siła ta wykazywała stałą tendencję wzrostową niezależnie od ruchów w górę i w dół w obrębie jej cyklicznych rytmów. Dziś, gdy wkraczamy w XXI wiek, znajduje się u progu szczeólnego ruchu wzwyż z powodu deruralizacji świata.

Deruralizacja jest kluczowa dla ceny pracy. Rezerwowe armie ludzi pracy są różnego rodzaju, jeśli chodzi o ich siłę przetargową. Najsłabsza grupa to zawsze ludzie mieszkający na obszarach wiejskich, którzy przybywają do miast, by po raz pierwszy zatrudnić się za wynagrodzeniem. Ogólnie mówiąc, dla takich ludzi płaca w mieście, nawet jeśli nawet skrajnie niska według światowych, czy nawet lokalnych standardów, stanowi o ekonomicznej przewadze nad pozostawaniem na wsi. Zajmuje to około 20 do 30 lat, zanim takie osoby zmienią swój ekonomiczny układ odniesienia i staną się w pełni świadomi swojej potencjalnej siły na miejskim rynku pracy, tak że zaczną się angażować w jakieś działania związkowe, by wywalczyć wyższe płace. Ludzie mieszkający w miastach długo, nawet jeśli nie są zatrudnieni w oficjalnej gospodarce i żyją w slumsach, żądają na ogół wyższych płac, zanim przyjmą regularne zatrudnienie. Dzieje się tak, ponieważ nauczyli się uzyskiwać minimalne dochody z alternatywnych źródeł w centrach miejskich wyższe niż te, które oferowane są nowo przybyłym migrantom ze wsi.

Tak więc, jeśli nawet istnieje wciąż ogromna armia rezerwowej siły roboczej w systemie światowym, to fakt, że system szybko deruralizuje się, oznacza, że średnia cena pracy w skali światowej stale rośnie. To z kolei oznacza że przeciętna stopa zysków musi się obniżać. To zaś sprawia, że najważniejsza staje się redukcja kosztów innych niż koszty pracy. Oczywiście jednak wszelkie nakłady na produkcję cierpią na ten sam problem wzrastających kosztów pracy. Choć innowacje techniczne mogą nadal zmniejszać koszty pewnych nakładów, a rządy mogą nadal działać na rzecz ustanowienia i obrony monopolistycznych pozycji określonych przedsiębiorstw, co oznacza dopuszczenie wyższych cen sprzedaży, to jednak dla kapitalistów sprawą absolutnie kluczową jest, by jakąś istotną część kosztów ponosił ktoś inny.
Ten ktoś inny to oczywiście albo państwo, albo jeśli nie bezpośrednio państwo, to "społeczeństwo". Zbadajmy, jak to jest urządzone i jaki płaci się za to rachunek. Rozwiązanie polegające na tym, że państwo opłaca koszty, można wprowadzić na dwa sposoby. Rządy mogą oficjalnie przyjmować tę rolę, co oznacza jakiegoś rodzaju subsydia. Jednak subsydia są coraz bardziej widoczne i coraz mniej popularne. Spotykają się z głośnymi protestami konkurujących przedsiębiorstw i z podobnymi protestami podatników. Subsydia stwarzają problemy polityczne. Jest jednak inny, ważniejszy sposób, politycznie nie tak trudny dla rządów, gdyż wymaga tylko braku działania. W dziejach historycznego kapitalizmu rządy pozwalały przedsiębiorstwom nie internalizować wielu kosztów nie wymagając, by to czyniły. Częściowo polega to na zabezpieczeniu infrastruktury, a po części - zapewne po większej części - na nie wymaganiu, by działalność produkcyjna zawierała koszty odnowy środowiska w taki sposób, by odpowiadało to wymaganiu jego "ochrony".

Istnieją dwa różne sposoby działania na rzecz ochrony środowiska. Pierwszy to oczyszczanie z negatywnych skutków działań produkcyjnych (na przykład zwalczanie toksyn chemicznych będących produktem ubocznym produkcji lub usuwanie niezniszczonych biologicznie odpadów). Drugi to inwestowanie w odnowienie wyeksploatowanych zasobów naturalnych (na przykład sadzenie drzew). Ruchy ekologiczne przedstawiły cały szereg projektów rozwiązania tych problemów. Na ogół projekty te spotykają się ze znacznym oporem części przedsiębiorstw, w które by ugodziły, gdyż są zbyt kosztowne i prowadziłyby do zmniejszenia produkcji.

Te przedsiębiorstwa mają w istocie rację. Kroki te są rzeczywiście zbyt kosztowne, jeśli określimy problem w kategoriach utrzymania obecnej przeciętnej stopy zysków w skali świata. W warunkach deruralizacji, która już ma poważne skutki dla akumulacji kapitału, zastosowanie istotnych środków ekologicznych mogłoby zadać ostateczny cios kapitalistycznej gospodarce-światowej. Niezależnie zatem od tego, jak odnoszą się oficjalnie do tych kwestii poszczególne przedsiębiorstwa, możemy spodziewać się niesłabnącego oporu ogółu kapitalistów. Stoimy wobec trzech alternatyw. Po pierwsze, rządy mogą domagać się, by wszystkie przedsiębiorstwa internalizowały wszystkie koszty, tak że doszłoby do natychmiastowego ostrego skurczenia się zysków. Po drugie, rządy mogą płacić za działania ekologiczne (oczyszczanie i odnawianie plus zapobieganie) wykorzystując na ten cel podatki. Jeśli jednak podnosi się podatki, to albo podnosi się podatki przedsiębiorstwom, co prowadziłoby do takiego samego kurczenia się zysków, albo wszystkim pozostałym, co zapewne doprowadziłoby do ostrego buntu na tle podatków. Po trzecie wreszcie, możemy nie robić w istocie nic, a to doprowadzi do różnych katastrof ekologicznych, przed czym ostrzegają ruchy ekologiczne. Jak dotąd, zwycięża trzecia alternatywa. W każdym razie dlatego właśnie mówię, że „nie ma wyjścia", mając na myśli to, że nie ma wyjścia w obrębie istniejącego systemu historycznego.

Oczywiście, jeśli rządy odrzucą pierwszą alternatywę, to jest wymaganie internalizacji kosztów, mogą próbować zyskać na czasie. Wiele rządów istotnie tak robi. Jednym z głównych sposobów zyskiwania na czasie jest przerzucanie problemu na barki politycznie słabszych, mianowicie z Północy na Południe. To z kolei można robić na dwa sposoby. Jeden polega na przenoszeniu zanieczyszczeń na Południe. Choć w ten sposób Północ nieco zyskuje na czasie, nie zapobiega to globalnej kumulacji zanieczyszczeń i jej skutkom. Innym sposobem jest wymuszanie na krajach Południa odroczenia "rozwoju" przez żądanie, by zaakceptowały ostre ograniczenia produkcji przemysłowej bądź stosowały lepsze pod względem ekologicznym, lecz droższe formy produkcji. Nasuwa to natychmiast pytanie, kto płaci cenę globalnych ograniczeń i czy będą one funkcjonować. Jeśli Chiny zgodziłyby się, na przykład, ograniczyć stosowanie przestarzałych paliw, jaki miałoby to wpływ na perspektywy Chin jako rozszerzającej się części rynku światowego, a tym samym na perspektywy dla akumulacji kapitału? Wracamy do tego samego problemu.

Szczerze mówiąc, dobrze się składa, że przerzucanie zanieczyszczeń na Południe nie stanowi perspektywicznego rozwiązania problemów. Można powiedzieć, że taka metoda zawsze od pięciuset lat należała do kapitalistycznego repertuaru. Jednak ekspansja gospodarki-światowej była tak wielka, a wynikający z niej stopień degradacji tak dotkliwy, że nie mamy już przestrzeni, by regulować problem eksportując go na peryferie. Jesteśmy, zatem zmuszeni wrócić do spraw podstawowych. Jest to przede wszystkim kwestia ekonomii politycznej, a w konsekwencji sprawa wyboru moralnego i politycznego.

Dylematy związane z ochroną środowiska, wobec których dzisiaj stoimy, są bezpośrednim rezultatem faktu, że żyjemy w kapitalistycznej gospodarce-światowej. O ile wszystkie poprzednie systemy historyczne przeobrażały ekologię, a niektóre wręcz niszczyły możliwość utrzymana równowagi biologicznej na danych obszarach, co zapewniało przetrwanie systemu historycznego istniejącego lokalnie, tylko historyczny kapitalizm, przez to, że był pierwszym systemem, który ogarnął całą kulę ziemską, i przez to, że rozszerzył produkcję (i liczbę ludności) w skali poprzednio niewyobrażalnej, zagroził możliwości przyszłej egzystencji biologicznej rodzaju ludzkiego. Stało się tak głównie dlatego, że kapitalistom w tym systemie udało się zneutralizować wszystkie inne siły, które mogłyby narzucić ograniczenia ich aktywności w imię wartości innych niż nieustanna akumulacja kapitału. Powstał problem Prometeusza wyzwolonego.

Prometeusz wyzwolony nie jest jednak bohaterem z natury rzeczy wpisanym w ludzkie społeczeństwo. Uwolnienie z więzów, którym chlubią się obrońcy obecnego systemu, samo było trudnym dokonaniem, które w średnim okresie przyniosło korzyści, ale obecnie nad tymi korzyściami biorą górę skutki niekorzystne. Ekonomia polityczna bieżącej sytuacji polega na tym, że historyczny kapitalizm znajduje się w kryzysie właśnie dlatego, że nie może znaleźć rozsądnych rozwiązań swych obecnych dylematów, spośród których niezdolność powstrzymania zniszczeń ekologicznych jest największy.

Z tej analizy wyciągam kilka wniosków. Pierwszy brzmi, że w reformistyczne ustawodawstwo wbudowane są pewne ograniczenia. Jeśli miarą sukcesu jest to, w jakim stopniu takie ustawodawstwo może znacząco zmniejszyć skalę globalnej degradacji środowiska, powiedzmy, w ciągu najbliższych 10-20 lat, to przewiduję, że ten rodzaj ustawodawstwa bardzo niewiele osiągnie. Jest tak dlatego, że zważywszy na wpływ takiego ustawodawstwa na akumulację kapitału, możemy się spodziewać gwałtownej opozycji politycznej. Nie wynika z tego jednak, że bezsensowne jest podejmowanie takich wysiłków. Wręcz przeciwnie. Polityczny nacisk na rzecz takiego ustawodawstwa może przysporzyć dylematów systemowi kapitalistycznemu. Może wykrystalizować rzeczywiste kwestie polityczne, które wchodzą w grę, pod warunkiem jednak, że zostaną one właściwie postawione.

Przedsiębiorcy twierdzą przede wszystkim, że w grę wchodzi kwestia czynów, przeciwstawionych romantyzmowi, czy też ludzi, przeciwstawionych naturze. W dużym stopniu, wiele osób zajmujących się problemami ekologicznymi wpadło w pułapkę przez to, że udzielają dwóch odpowiedzi, które obie są, w moim przekonaniu, niepoprawne. Pierwsza brzmi: "Zaszyj dziurkę, póki mała". Chodzi o to, że w ramach obecnego systemu racjonalnym działaniem rządu jest wydanie teraz sumy X, by nie wydawać później większej sumy. Jest to linia rozumowania, która ma sens w ramach danego systemu. Jak jednak właśnie argumentowałem, z punktu widzenia warstwy kapitalistów takie "zaszywanie dziurek", jeśli wystarcza, by powstrzymać szkody, nie jest bynajmniej racjonalne, ponieważ zagraża w sposób fundamentalny możliwości kontynuowania akumulacji kapitału.

Wysuwa się drugi argument, całkiem inny, który uważam za równie niepraktyczny politycznie. Mówi się mianowicie o cnotach natury i grzechach nauki. Przekłada się to w praktyce na obronę jakiejś nieznanej fauny, o której większość ludzi nigdy nie słyszała i która jest im obojętna, by w ten sposób przypisać destrukcyjną robotę niewrażliwym miejskim intelektualistom z klasy średniej. Problem zostaje całkowicie oderwany od problemów stanowiących jego podłoże, te zaś są, i muszą pozostać, dwa. Pierwszy polega na tym, że kapitaliści nie płacą swoich rachunków. Drugi polega na tym, że nieustanna akumulacja kapitału jest celem w istocie nieracjonalnym, i że istnieje wobec tego zasadnicza alternatywa, mianowicie wzajemne wyważanie różnych korzyści (w tym korzyści produkcji) w kategoriach racjonalności materialnej (substantive rationality).

Istnieje niefortunna tendencja, by czynić naukę i technikę wrogiem, podczas gdy w istocie to kapitalizm jest sednem problemu. Co prawda, kapitalizm wykorzystywał wspaniałości bezustannego postępu technicznego jako jedno ze swoich usprawiedliwień. I popierał pewną wersję nauki-naukę newtonowską, deterministyczną - jako kulturalną obudowę, która służyła tezie politycznej, że istoty ludzkie mogą naprawdę „podbić" naturę i powinny to zrobić, a wobec tego wszystkie negatywne skutki ekspansji ekonomicznej zostałyby w końcu zneutralizowane przez nieuchronny postęp naukowy.

Dziś wiemy, że ta wizja nauki i ta jej wersja ma ograniczone zastosowanie. Ta wersja nauki jest dziś kwestionowana w obrębie samych nauk przyrodniczych, przez bardzo dziś liczną grupę uczonych uprawiających tak zwane „badania nad złożonością" (complexity studies). Badania nad złożonością bardzo się różnią od nauki newtonowskiej pod wieloma ważnymi względami", odrzucają wewnętrzną możliwość przewidywania; traktują jako stany normalne systemów stany daleko odbiegające od równowagi, nieuchronnie zmierzające ku rozwidleniom; przypisują kluczowe znaczenie strzałce czasu. Jednak z naszego punktu widzenia najbardziej istotny jest nacisk na samokonstytuującą kreatywność naturalnych procesów i nierozróżnialność człowieka i natury, z wynikającym stąd twierdzeniem, że nauka jest w oczywisty sposób integralną częścią kultury. Zdezaktualizowało się pojęcie aktywności intelektualnej pozbawionej korzeni, aspirującej do odkrywania wiecznej prawdy. Zamiast tego mamy świat rzeczywistości podatnej na odkrywanie, ale takiej, że nie da się czynić odkryć na temat przyszłości, ponieważ przyszłość trzeba dopiero stworzyć. Przyszłość nie jest wpisana w teraźniejszość, nawet jeśli jest uwarunkowana przez przeszłość.

Polityczne implikacje takiego poglądu na naukę wydają mi się dość jasne. Teraźniejszość jest zawsze sprawą wyboru, lecz jak ktoś kiedyś powiedział, choć tworzymy naszą historię, nie tworzymy jej w sposób dowolny. Wszelako tworzymy ją. Teraźniejszość jest sprawą wyboru, ale zakres wyboru znacznie się rozszerza w okresie bezpośrednio poprzedzającym moment, gdy system dociera do rozstaju dróg, gdy jest najbardziej odległy od stanu równowagi, ponieważ w tym punkcie małe wkłady na wejściu przynoszą duże zmiany na wyjściu (w przeciwieństwie do momentów bliskich stanowi równowagi, kiedy duże wkłady dają małe zmiany).

Wróćmy zatem do kwestii ekologii. Umieściłem tę kwestię w obrębie ekonomii politycznej systemu światowego. Wyjaśniłem, że źródłem zniszczeń ekologicznych była konieczność eksternalizacji kosztów przez przedsiębiorców i tym samym brak motywacji ekologicznej. Wyjaśniłem też jednak, że problem ten jest poważniejszy niż kiedykolwiek z powodu strukturalnego kryzysu, w który weszliśmy. Kryzys systemu bowiem w różny sposób ogranicza możliwości akumulacji kapitału, pozostawiając jako jedyną znaczącą podporę eksternalizację kosztów. Twierdzę zatem, że jest dziś mniej prawdopodobne niż kiedykolwiek w historii tego systemu uzyskanie zgody warstwy przedsiębiorców na środki przeciwdziałające degradacji ekologicznej.

Wszystko to łatwo da się przełożyć na język nauki o złożoności. Znajdujemy się w okresie bezpośrednio poprzedzającym bifurkację. Obecny system historyczny znajduje się w stanie ostatecznego kryzysu. Pytanie brzmi, co go zastąpi. Będzie to przedmiotem zasadniczej debaty politycznej w najbliższych 25-50 latach. Zagadnienie degradacji ekologicznej, ale oczywiście nie tylko ono, zajmuje centralne miejsce w tej debacie. Jak sądzę, musimy sobie powiedzieć, że debata ta dotyczy racjonalności materialnej i że walczymy o rozwiązanie czy o system, który jest materialnie racjonalny.

Pojęcie racjonalności materialnej zakłada, że we wszystkich decyzjach społecznych w grę wchodzą konflikty między różnymi wartościami i między różnymi grupami, często występującymi w imię przeciwstawnych wartości. Zakłada ono, że żaden system nie może w pełni realizować jednocześnie wszystkich zespołów wartości, nawet jeśli mamy poczucie, że każdy zespół wartości jest godzien uznania. Racjonalność materialna oznacza dokonywanie wyborów, które będą stanowić optymalną mieszankę. Co jednak znaczy optymalna? Po części, możemy ją zdefiniować posługując się sloganem Benthama, że chodzi o jak największe dobro dla jak największej liczby ludzi. Kłopot polega na tym, że ta formuła, choć naprowadza na właściwy trop, pozostawia wiele rzeczy w stanie nieokreślenia.

Kto, na przykład, stanowi największą liczbę? Kwestie ekologiczne uwrażliwiły nas na ten problem. Jest bowiem jasne, że gdy mówimy o degradacji ekologicznej, nie możemy ograniczać tej kwestii do pojedynczego kraju. Nie możemy nawet ograniczać jej do całego globu. Jest to także problem międzypokoleniowy. Z jednej strony, to co może stanowić największe dobro dla obecnego pokolenia, może być bardzo szkodliwe dla interesów przyszłych pokoleń. Z drugiej strony, obecne pokolenie także ma swoje prawa. Ta debata dotyczy także osób żyjących, gdy w grę wchodzą proporcje wydatków społecznych na dzieci, na pracujących dorosłych, na ludzi starych. Jeśli dodamy nienarodzonych, wcale nie jest łatwo ustalić właściwą alokację.

Ale chodzi właśnie o alternatywny system społeczny, który musimy zbudować - system, który debatuje, wyważa racje i wspólnie podejmuje decyzje w tych kluczowych kwestiach. Produkcja jest ważna. Potrzebujemy drzew jako drewna i jako opału, ale potrzebujemy także drzew jako dających cień i piękno. Potrzebujemy też mieć drzewa dostępne w przyszłości dla wszystkich tych celów. Tradycyjny argument przedsiębiorców mówi, że takie decyzje społeczne najlepiej osiąga się przez kumulację decyzji indywidualnych, nie ma bowiem lepszego mechanizmu, dzięki któremu można by dojść do wspólnej opinii. Jakkolwiek wiarygodne może być takie rozumowanie, nie usprawiedliwia ono sytuacji, w której jedna osoba podejmuje decyzję dla siebie korzystną zrzucając koszty na innych, nie dając im żadnej możliwości forsowania własnych poglądów, preferencji czy interesów w procesie decyzyjnym. Na tym zaś właśnie polega eksternalizacja kosztów.

Czy nie ma wyjścia? Nie ma wyjścia w ramach istniejącego systemu historycznego? Ale przecież jesteśmy w trakcie wychodzenia z tego systemu. Właściwe pytanie stojące przed nami brzmi, dokąd w rezultacie mamy zmierzać. To właśnie tu i teraz musimy podnieść sztandar racjonalności materialnej i pod nim się skupić. Musimy mieć świadomość, że gdy tylko uznamy konieczność podążania drogą racjonalności materialnej, będzie ona długa i stroma. Chodzi nie tylko o nowy system społeczny, lecz także o nowe struktury wiedzy, gdzie filozofia i nauki nie będą już rozdzielone, tak że wrócimy do jednej epistemologii, w obrębie której wszędzie dążono do wiedzy przed stworzeniem kapitalistycznej gospodarki-światowej. Jeśli pójdziemy tą drogą, zarówno w stronę, nowego systemu społecznego, jak i struktur wiedzy służącej jego interpretacji, musimy być świadomi, że jesteśmy na jej początku, a nie u celu. Początki są niepewne, ryzykowne i trudne, lecz niosą obietnicę, a niczego więcej nie możemy oczekiwać.

Fragment książki "Koniec świata jaki znamy", Warszawa 2004

Tego samego autora

Brak pasujących artykułów


Komentarze

0| 1 | news2011-03-09 05:51
Mało kto wie czym jest kapitalizm a dużo ludzi stoi po jego stronie.

http://www.youtube.com/watch?v=XidlRhyU7M0

Nie masz uprawnień, aby dodawać komentarze. Musisz się zarejestrować

Translate page

Belarusian Bulgarian Chinese (Simplified) Croatian Czech Danish Dutch English Estonian Finnish French German Greek Hungarian Icelandic Italian Japanese Korean Latvian Lithuanian Norwegian Portuguese Romanian Russian Serbian Spanish Swedish Ukrainian