Trzeba zamknąć hodowle zwierząt futerkowych

ekologia.pl
Drukuj

otwarte klatk 2iW tej chwili w Polsce – według deklaracji Inspekcji Weterynaryjnej – jest około 800 ferm hodujących zwierzęta na futro. O tym, w jakich warunkach żyją i umierają lisy, norki i jenoty hodowane na rodzimych fermach futrzarskich opowiada Agata Wilkowska ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki.

Joanna Szubierajska: Hodowla zwierząt na futra wiąże się z szeregiem problemów, które zarówno w społeczeństwie, wśród ekologów i naukowców budzą wątpliwości. Jakie są to problemy?

Agata Wilkowska, Stowarzyszenie Otwarte Klatki: Nieodłącznym, strukturalnym elementem każdej fermy jest zaniedbanie jeżeli chodzi o dobrostan zwierząt. Prawo określa, jak mają funkcjonować fermy hodowlane – chodzi o wymiary klatek, zasady uboju zwierząt, utylizacji ich zwłok, czy procesy garbowania skóry – to wszystko jednak nie zapewnia odpowiednich warunków dla funkcjonowania zwierząt. Weźmy na przykład lisy, które muszą przebywać w klatkach o wymiarach 60 na 90 centymetrów, biorąc pod uwagę fakt, iż długość dorosłego lisa wynosi około 75 centymetrów, można sobie wyobrazić, jak wygląda życie w takiej klatce. Szczególnie, że w naturze lis spędza życie, pokonując dystans ok. 20 kilometrów dziennie. Norka z kolei potrzebuje stałego dostępu do zbiorników wodnych – brak dostępu do wody, jest dla niej porównywalnie wysokim czynnikiem stresogennym, co brak dostępu do pożywienia. Oba gatunki potrzebują miejsca, gdzie mogłyby swobodnie się wspinać czy kopać w ziemi. Czy fermy futerkowe są w stanie zapewnić takie warunki?

Zastanówmy się, jakby to wyglądało, gdybyśmy na klika miesięcy zamknęli naszego psa w toalecie – przy czym toaleta ma większe wymiary niż standardowa klatka na fermie hodowlanej. Jakby zachował się średniej wielkości pies, zamknięty w ciasnym pomieszczeniu na okres kilku miesięcy – od kwietnia, kiedy zwierzęta futerkowe oddzielane są od matek, do listopada, kiedy są ubijane?

Ponadto przebywanie przez taki długi czas w ciasnych klatkach sprawia, że zwierzęta te cierpią na różne choroby i zaburzenia psychiczne.

Jakie to choroby?

Na przykład stereotypia – zaburzenie psychiczne, które często występuje u zwierząt żyjących w klatkach. Charakteryzuje się tym, że zwierzęta nieustannie kręcą się w kółko, obgryzają pręty klatki, biegają od ściany do ściany. Jest to zaburzenie na tle nerwicowym.

Zbierając materiały do naszego raportu zauważyliśmy też, że wiele zwierząt cierpi fizycznie – mają rany na ciele, zaropiałe oczy,  nieleczoną nosówkę. U niektórych zwierząt zauważyliśmy brodawczycę – chorobę dziąseł, która powoduje, że w skrajnych przypadkach zwierzę nieleczone nie może normalnie pobierać pokarmów, co w konsekwencji prowadzi do śmierci głodowej.

Dochodzą do tego zranienia, które powstają w wyniku aktów samoagresji. Zwierzęta, przebywające w przepełnionych klatkach, często walczą między sobą i powoduje to również dużo uszkodzeń ciała.

Norki, lisy czy jenoty to zwierzęta drapieżne i siłą rzeczy takie sytuacje są nieuniknione. Na otrzymanych materiałach zaobserwowaliśmy jeden przypadek kanibalizmu – gdzie młody lis zjada wnętrzności osobnika z tego samego gatunku.

Zwróćmy uwagę, że zwierzęta na fermach całe swoje życie spędzają w drucianej klatce, więc dochodzą do tego urazy mechaniczne łap. 

A co z kwestiami środowiskowymi?

Klatki, w których trzymane są zwierzęta wykonane są z drutu, tak by odchody i mocz mogły swobodnie spadać, co teoretycznie ma umożliwić czyszczenie terenu. W odchodach jest m. in. siarkowodór i amoniak, związki, które są źródłem odorów, na które często narzekają pobliscy mieszkańcy.

Kolejna sprawa to nieodpowiednio utylizowane zwłoki. Według prawa, po uboju i oskórowaniu, utylizacją zwłok zwierząt powinna zająć się specjalistyczna firma, a to wiąże się z kosztami. Dlatego właściciele ferm, by zaoszczędzić pieniądze wrzucają zwierzęta to prowizorycznych dołów, które często lokalizowane są poza terenem fermy. Rozkładające się ciała powodują skażenie środowiska ze względu na fosfor i azot, które przenikają do gleby i wód gruntowych.

Czyli można powiedzieć, że nie da się zapewnić dobrostanu zwierzętom na fermach hodowlanych?

Idea fermy przemysłowej jest taka, by na jak najmniejszej powierzchni skumulować, jak największą ilość zwierząt. Bywają fermy, gdzie hodowanych jest nawet 400 tysięcy norek, więc niemożliwe jest, by w hodowli przemysłowej zapewnić każdemu zwierzęciu warunki optymalne do jego rozwoju. Jak wspominałam wcześniej – lis potrzebowałby dużego wybiegu, gdzie miałby możliwość kopania dziur, a norka drzew do wspinania i zbiorników wodnych. Wiedząc, że takie są odpowiednie warunki – wątpię w to, by hodowcy mogli sprostać takim wymaganiom. 

To może chociaż zwiększyć powierzchnie klatek?

Zwiększenia wymiarów klatek nic nie daje. Na nagraniach z ferm widzimy, że zwierzęta trzymane w większych klatkach cierpią i chorują tak samo, jak zwierzęta trzymane w klatkach o mniejszych wymiarach.

To w takim razie za czym postulujecie?

Jedynym logicznym rozwiązaniem jest zamknięcie hodowli. Bo żadna ferma zwierząt futerkowych nie jest w stanie zapewnić im dobrostanu.

A co z prawem? Jak wyglądają kontrole ferm zwierząt hodowanych na futra?

Jeżeli chodzi o kontrole, to jednostka Powiatowego Inspektoratu Weterynaryjnego musi przynajmniej raz w roku skontrolować każdą fermę. To co jest istotne, to fakt, że właściciele ferm informowani są o kontroli z tygodniowym wyprzedzeniem. Dlatego można śmiało stwierdzić, że kontrole dają zafałszowane wyniki, bowiem właściciele w tym czasie zdążą przygotować fermę na przybycie inspektorów. Trzeba też zaznaczyć, że okres najbardziej newralgiczny – od września do grudnia, kiedy odbywa się ubój – jest zgodnie z prawem wyłączony z kontroli. Co jest absurdalnym przepisem, bo w najbardziej drastycznym momencie, kiedy najczęściej dochodzi do rażących zaniedbań nie wymaga się kontroli Inspektora.

A jeżeli są już przeprowadzane kontrole, to nie są one rzetelne i dokładne, czego dowodem może być fakt, iż na fermach, które de facto miały kontrole z urzędu, zauważyliśmy szereg rażących zaniedbań, które naprawdę ciężko przeoczyć. Co tym bardziej dziwi, bo Inspektorat Weterynarii ma dużą moc prawną i w wypadku zauważenia jakichś niezgodnych z prawem praktyk, może po prostu taką fermę zamknąć.

Z czego to wynika?

Raczej nie wynika to z braku personelu. Zatem pozostają kwestie nacisków, wzajemnych układów. Czasem inspektorzy weterynaryjni sami mają fermy futerkowe, więc przymykają oko. Czasem nie chce się po prostu czegoś zrobić, bo trzeba wcześniej wrócić do domu.

Ile obecnie jest w Polsce ferm?

Ok. 800. Co roku przemysł futrzarski zabija w Polsce ponad 4 mln zwierząt, głównie lisów, norek i jenotów. Jeżeli mówimy o produkcji, to jesteśmy na drugim miejscu jeżeli chodzi o produkcję futer z lisów i na trzecim w przypadku futer z norek. Poza tym Holendrzy i Duńczycy, ze względu na koszty, które są u nas niższe i ze względu na restrykcje w ich krajach, przenoszą swoje fermy do Polski. Generalnie Europa dostarcza 60 proc. futer na rynek światowy.

Czyli jest to niezły biznes, który generuje pewnie spore przychody, ciężko z czegoś takiego zrezygnować.

Niestety tak, ale to nie oznacza wcale, że walki z nim wygrać nie można. Kiedyś w produkcji foie gras czyli pasztetu produkowanego z silnie otłuszczonych wątróbek gęsi lub kaczek też byliśmy w czołówce. Można powiedzieć, że w latach 90. byliśmy potentatem, a jednak rozsądek, wrażliwość i empatia wzięły górę i wprowadzono zakaz tego typu hodowli. Nie miało to większych konsekwencji dla naszego państwa – gospodarka kraju się nie załamała. Dlatego sądzimy, że w przypadku futer może nastąpić podobny proces, wystarczy tylko pokazać posłom, jak wygląda rzeczywistość na fermach futerkowych i że takie sytuacje, zdarzają się nie tylko w Chinach, ale u nas – często tuż za płotem. 

Takie decyzje czasem wymagają lat czasem wystarczy pół roku. Jeżeli rząd chce, to może wprowadzić zmiany w bardzo szybkim tempie, o czym świadczy chociażby przykład taki, jak zmiana w prawie o zgromadzeniach publicznych po zeszłorocznych kontrowersjach związanych z Marszem Niepodległości. Zatem wystarczy odpowiednie zamieszanie wokół sprawy i możemy liczyć, że posłowie bardziej przychylnie spojrzą na naszą propozycję.

To jak zrobić to zamieszanie – bojkot konsumencki nie wystarczy, skoro i tak większość produkowanych u nas futer idzie na eksport.

Dlatego bardzo istotna jest „walka” na poziomie politycznym. Oczywiście, bojkot konsumencki i świadome wybory w życiu codziennym też są ważne, możemy zrezygnować z noszenia futer czy odzieży z futrzanymi elementami, ale większość futer produkowanych w Polsce idzie na eksport, dlatego prawdziwym problemem jest samo istnienie przemysłu futrzarskiego w Polsce.  Czyli bojkot konsumencki swoją drogą, ale walka o zakaz prawny powinna być na pierwszym miejscu.

Dziękuję za rozmowę!

Dziękuje również. Zapraszam także serdecznie wszystkich czytelników na marsz pod hasłem „Odsyłamy futro do historii!” , który wystartuje 24 listopada o godzinie 13 z placu Defilad w Warszawie.

rozmawiala Joanna Szubierajska

za: www.ekologia.pl

Tego samego autora

Brak pasujących artykułów