Eko-kapitalizm a zmiany klimatu

Greenpepper Magazine
Drukuj
W ostatniej dekadzie zauważalna była ogromna zmiana w stosunku do problemów ochrony przyrody, szczególnie w kręgach międzynarodowego biznesu. Temat ochrony środowiska przesunął się od stadium przeszkody w osiąganiu zysków, poprzez etap kiedy traktowany był jak problemy do przezwyciężenia, aż do momentu, gdy - traktowany ze zrozumieniem - prezentuje istotny czynnik rynkowy, pomnażający zyski. Kiedy utarte sposoby na przetrwanie zawodzą, systemy zaczynają się reformować, by móc dalej działać. Tak jak reżimy totalitarne wschodniej Europy po okresie zimnej wojny zaczęły tworzyć coś na kształt rynkowego socjalizmu, tak w zachodnioeuropejskiej gospodarce, pod wpływem zagrażającego kryzysu ekologicznego, forsuje się rynkową ekologię. Jak te reformy są przyjmowane?

Koncepcja zrównoważonego rozwoju, która trafia na coraz lepszy grunt w kołach korporacyjnych, jest niczym więcej jak częścią zmieniającego się światowego porządku, niezbędnym komponentem globalizacji - takim samym wyzyskiem i eksploatacją, tylko pod nowym szyldem.

Podejście do zagadnienia zmian klimatycznych dobrze ilustruje model eko-kapitalistyczny. Jeszcze około roku 2002 temu działania przemysłowców w kwestii zmian klimatu skupiały się na dobrze znanych strategiach sabotażu. Prym wiodła Globalna Koalicja Na Rzecz Klimatu (Global Climat Coalition), która finansowała naukowców, twierdzących, że zmiana klimatu nie jest żadnym zagrożeniem i lobbowała amerykańskich polityków, strasząc katastrofalnym wpływem działań na rzecz ochrony klimatu na amerykańską gospodarkę. Dziś ta retoryka została całkowicie zmieniona. Wszyscy korporacyjni dyrektorzy powtarzają: „zmiany klimatu to jedno z największych wyzwań XXI wieku”. Mają oni nadzieję na potencjalne zyski, po które sięgną ich firmy dzięki mechanizmom dostosowawczym (1). Pragną też udowodnić, że ostatecznym ekspertem w rozwiązywaniu problemów jest sam rynek, ale taka zmiana nastawienia w negocjacjach klimatycznych nie jest wyjątkiem. Wśród przemysłowców upowszechnia się pogląd na to, że rynek jest lekarstwem na wszelkie społeczne i ekologiczne bolączki. Innym przykładem jest twierdzenie, że genetycznie modyfikowana żywność ostatecznie rozwiąże problem głodu, czy przekonanie, że prywatyzacja światowych zasobów wody pitnej nada wodzie wartość i zapobiegnie marnotrawstwu.

Strategie „zielonego wybielania” są powszechne wszędzie tam, gdzie kompanie opłacają specjalistów od public relation i gdzie bycie „przyjaznym środowisku” (eco-friendly) ma wpływ na funkcjonowanie firmy. Rynkowa hipokryzja prowadzi do sytuacji, kiedy korporacje eksploatujące zasoby nieodnawialne twierdzą, że zobowiązały się działać na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych, wydając równocześnie miliony na poszukiwanie nowych zasobów, których wydobycie i przetworzenie jest wbrew tym zobowiązaniom.

Najistotniejszą tu grupą przemysłowców jest Światowa Rada Przedsiębiorców Na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju (The World Business Council on Sustainable Development - WBCSD) utworzona w 1995 roku. Jej poprzedniczka - Rada Przedsiębiorców Na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju (BCSD) została utworzona dwa lata przed Szczytem Organizacji Narodów Zjednoczonych w Rio, w 1990 roku, przez Stephena Schmidhieny'ego, najwyższego funkcjonariusza zarządu (chief executive officer) korporacji Swatch. Jest on bliskim przyjacielem Maurice'a Stronga, przemysłowca, który namawiał do organizacji Szczytu.

Szczyt w Rio został zdominowany przez wpływy BCSD i postrzegany jest, jako punkt zwrotny, w którym biznes przekształcił się ze zwykłego lobby w pełnoprawnego decydenta na ponadnarodowym poziomie. Lista członków WBCSD to przewodnik po najbardziej niszczycielskich korporacjach, trudniących się wyniszczającą eksploatacją Ziemi, min.: Shell, BP, Amoco, RioTintoZinc, Monsanto, Du Pont. I nie chodzi o to, że wszystkie te korporacje mają być modelami zrównoważonego rozwoju, one ten „zrównoważony” rozwój chcą modelować.

Niewątpliwie zamęt wokół eko-kapitalizmu jest wywoływany przez wyspecjalizowane firmy od tworzenia przyjaznego wizerunku, tak by wyzysk i eksploatacja były trudniejsze do rozpoznania. Zawieśmy jednak na chwilę swoją nieufność i spróbujmy przyjrzeć się bliżej twierdzeniom eko-kapitalistów. Zrozumienie tej nowej fali w kapitalistycznym myśleniu jest niezbędne do tego, by nasz opór przyniósł pozytywny efekt.

Każdy widzi, że zmiana musi nastąpić. W środowiskach biznesowo-rządowych istnieje prawdopodobnie pogląd, że to kapitalizm stworzył potrzebę tej zmiany (ta hipoteza ma oczywiście podwójne dno). Niemniej jednak twierdzi się, że to „wolny rynek” jest najwspanialszym narzędziem, którego umiejętne operowanie wywoła odpowiednie zmiany. Podaje się tu za przykład rewolucję informatyczną - jak szybko nowe technologie internetowe i telefony komórkowe przeniknęły i zmieniły nasze życie! Jeżeli moglibyśmy wykorzystać siłę rynku do tego, aby skorzystała na tym przyroda, byłaby to najbardziej skuteczna droga zapobieżenia katastrofie zmiany klimatu, powodująca jednocześnie wzrost gospodarczy i nie tak negatywnie wpływająca na standard naszego życia.

Problem w tym, że rynek będący niewątpliwie wielką siłą, dokonującą zmian, jest także siłą kreującą niesprawiedliwość. Kiedy decyzje determinowane są przez „niewidzialną rękę rynku”, znaczy to, że wynikają one tak naprawdę z poszukiwania jak największego zysku finansowego, a nie z troski o ludzi i przyrodę. Nie bierze się wtedy pod uwagę całościowego znaczenia decyzji czy choćby długoterminowych konsekwencji; co więcej - marginalizuje się społeczeństwo i niszczy ekosystemy. Kiedy wytwarza się towar (taki jak zezwolenia na emisję, którymi można handlować), wycenia się go w zależności od posiadanych przez niego właściwości (ilości zużytego węgla), a jego wartość mierzona jest poprzez pojedyncze kryterium. Dlaczego ludzie biznesu mieliby brać pod uwagę coś innego, jeżeli muszą myśleć o byciu konkurencyjnym. Z tej prostej przyczyny ekologia i kapitalizm nie przystają do siebie.

Światowy biznes zdaje się wierzyć w to, że rynek sam z siebie będzie pobudzający dla rozwoju technologii zużywających mniej energii. Jest wiele przykładów na to jak produkty i całe procesy technologiczne zanieczyszczają mniej po zastosowaniu pewnych bodźców. Powtarzającym się sloganem jest także pojęcie transferu technologii z pierwszego do Trzeciego Świata. Rynek ma zachęcić do inwestowania w nowoczesne technologicznie projekty, oszczędzające energię w Europie Wschodniej i krajach Trzeciego Świata. Może to oznaczać technologie czyniące bardziej wydajnymi elektrownie energetyczne, uprawy rolnicze mniej energochłonnymi itd. Wiele zachodnich firm, szczególnie wytwarzających produkty zaawansowane technologicznie jest ze zrozumiałych powodów wielce tym zainteresowanych.

Najistotniejszą jednak sprawą pozostaje pytanie: kto kontroluje rozwój technologiczny? Bo jeżeli dla zachodnich korporacji, odwołujących się do modelu „transferu technologii”, oznacza kolonizację, wdrażanie postępu, pozbywanie się odpadów i zwykłe eksperymentowanie w byłych krajach bloku komunistycznego i Trzecim Świecie, to niewątpliwie ktoś na tym ucierpi - najbiedniejsi. Tego rodzaju bodźce świadczą o krótkowzroczności światowej elity, która wierzy, że bogate kraje odpowiedzialne za większą część udziału w emisji i produkcji substancji zatruwających środowisko, mają cokolwiek rozsądnego do zaproponowania reszcie świata.

Podczas gdy krytycy twierdzą, że ostatnia fala ekonomicznej globalizacji ma katastrofalne skutki dla systemów ekologicznych, ich adwersarze utrzymują, że globalizacja jest jedyną droga do zrównoważonej przyszłości: wzrost ekonomiczny ma prowadzić do wypracowania technologii energooszczędnych i dlatego jest niezbędny dla zrównoważonego rozwoju. Wolny handel i inwestycje wzmacniają światowy wzrost ekonomiczny i transfer technologii.

W globalnej ekonomii, (pamiętajmy: która jest ścieżką zrównoważonego rozwoju) normy ekologiczne wprowadzane przez poszczególne kraje zawsze będą barierą dla handlu i inwestycji. Firma nie będzie inwestować w miejscu, gdzie dostosowanie się do lokalnego prawa ochrony środowiska będzie zbyt kosztowne. Dlatego musi zostać stworzone takie narzędzie prawne, które będzie regulować te sprawy globalnie. Konwencja klimatyczna jest właśnie częścią takiego międzynarodowego prawa dotyczącego ochrony przyrody. Odbywają się też konwencje na rzecz bioróżnorodności, handlu zagrożonymi gatunkami czy międzynarodowe porozumienie dotyczące wielorybnictwa.

Jednak traktowanie środowiska naturalnego w ten sposób – czyli na poziomie globalnym – to ślepa uliczka. Wymaga to zredukowania złożonych procesów ekologicznych do prostej statystyki. Co to oznacza? Zamienia las - dotychczas pojmowany jako ekosystem, siedlisko życia, piękno krajobrazu czy nawet dom - w odpowiednią ilość zmagazynowanego węgla. Oznacza też, że decyzję w tak ważnych kwestiach podejmowane są przez ludzi myślących w sposób biznesowy, nawykłych do działania na poziomie globalnym i popartych faworyzującą ich legislacją, lecz całkowicie głuchych na głosy ludzi zaniepokojonych stanem środowiska i pracujących dla jego polepszenia. Oznacza to także traktowanie poszczególnych zagrożeń w sposób wyizolowany, niepodejmowanie zagadnień w sposób całościowy, co stanowi wyznacznik całego ruchu ekologicznego działającego u podstaw, u samego źródła problemów.

Jeżeli nadal decyzje będą podejmowane na poziomie globalnym, wtedy ogromna liczba partii będzie musiała porozumieć się w istotnych kwestiach, a przynajmniej ze sobą współpracować. Ożywia to więc cały projekt globalizacji i jego skutku ubocznego, jakim jest eko-kapitalizm. Działa to na zasadzie samorealizującej się przepowiedni: różnica między lewicą i prawicą zanika, gdy rola rządu, czy zdecentralizowanego "samorządu" ogranicza się do ułatwiania przepływu międzynarodowego kapitału.

Lecz samo porozumienie między rządem i biznesem nie wystarczy. Inni "udziałowcy" winni także wyrazić zgodę. W wielu zachodnich krajach obserwuje się rosnąca niezdolność związków zawodowych do skutecznej obrony pracowników. Wybierają one współpracę z szefami dla promocji własnej gałęzi przemysłu. W dziedzinie ekologii zaś to NGO'sy (organizacje pozarządowe) wzięły w swe ręce reprezentowanie społeczeństwa obywatelskiego. Przyjmuje się, że konsultacje z NGO'sami załatwiają sprawę mediacji problemów miedzy opinią publiczną a biznesem/rządem. W rzeczywistości sytuacja postawiona jest na głowie, gdyż NGO'sy brane są pod uwagę tylko, gdy idą na kompromis. W momencie, gdy zaczynają mowa jest o radykalnej, całościowej zmianie, od razu tracą możliwość uprzywilejowanego dostępu do decydentów - po prostu nikt ich nie słucha.

W świecie, który zmienia się coraz szybciej, będą pojawiać się coraz to nowe problemy ekologiczne o nieznanych skutkach. Globalna zmiana klimatu jest tylko jednym z przykładów. Zadaniem rządów i biznesu jest takie obchodzenie się z zagrożeniami, by nie miały one szkodliwego wpływu na kapitał. Zasadą naczelną, często wspominaną w tym kontekście, jest prawo pierwszeństwa w podejmowaniu działań, kiedy zagrożenie osądzone zostanie jako mogące naruszyć stan równowagi. Ale to, co dotyczy równowagi, dotyczy także zysków: wiele sektorów gospodarki nastawionych jest na wyciąganie pieniędzy z zagrożeń, np. przemysł ubezpieczeniowy czy przyszły rynek obsługi ryzyka ekologicznego. Ten ostatni objawia się jako całkiem lukratywny interes.

Podejście to jest diametralnie różne od tego prezentowanego przez radykalny ruch ekologiczny, który motywowany jest poczuciem związku ze światem natury. We wspaniałym nowym świecie eko-kapitalizmu akceptuje się fakt, że społeczeństwo jest wyalienowane ze środowiska naturalnego i nie zważa się na całą koncepcje współistnienia ze środowiskiem pozaludzkim. Dlatego, aby skutecznie rozwiązać problemy ekologiczne, musimy przyjrzeć się źródłom technologii i kapitału. Warto także podkreślić, że ze względu na niepewność i zagrożenie - będące cechami charakterystycznymi nowego, ekonomicznie zglobalizowanego świata - podejście to jest esencją procesu globalizacji.

Eko-kapitalizm jest odpowiedzią na opór, prowadzony przez ruch ekologiczny w XX wieku wobec systemu kapitalistycznego. Jest także próbą rozciągnięcia kapitalizmu i wartości kapitalistycznych na obszary do tej pory im niepodległe. Eko-kapitalizm, będąc podstawą globalizacji ekonomicznej wprowadza rozwiązania rynkowe w coraz to nowe dziedziny życia. Kolejne południowe obszary globu są drenowane przez globalna gospodarkę, a sfery życia zachodnich społeczeństw, tak jak edukacja czy ochrona zdrowia, inkorporowane są za pomocą prywatyzacji stając się częścią rynku. Wiele ze światowych zasobów wodnych zagarniętych zostało ostatnimi laty przez prywatnych biznesmenów, korporacje biotechnologiczne ścigają się, by zrobić to samo z zasobami żywności, poprzez patentowanie genetycznie modyfikowanych odmian zbóż. Podejmowane są próby prywatyzacji atmosfery (np. szczyt klimatyczny w Hadze). Czy naprawdę chcemy żyć w świecie, gdzie wszystko podlegać będzie handlowej wymianie i wszystko będzie nam sprzedawane? W świecie, w którym wszystkie decyzje dotyczące naszego życia będą podejmowane tylko ze względu na ekonomiczny zysk i uczestnictwo w wyścigu szczurów? W Hadze zainicjowano przekształcenie w towar światowych zasobów pierwiastka węgla, jednego z ważniejszych składników otaczającego nas świata.

Inne aspekty życia zaczęto traktować jak towary. Uprzedmiotowienie i trywializacja wprowadzana przez kapitalistów i rozpowszechniane przez prywatne, kapitalistyczne media, staja się naszą druga naturą. Wspaniałość i okazałość natury przekształcana jest w "turystyczną atrakcję", czas staje się pieniądzem, edukacja i nauka jedynie środkiem do zbicia jeszcze większego majątku, a standard życia zaczyna być mierzony ilością posiadanych rzeczy. To, co możemy zrobić, na co dzień, to odmawiać swej legitymacji tym, którzy starają się kontrolować świat, niezależnie czy będzie to biznes, partie, rząd czy NGO, twierdzące, że występują w naszym imieniu. Jeżeli chcemy przetrwać, to najważniejsze jest zachowanie autonomii od tych dehumanizujących instytucji. Udział w globalnych szczytach - niekoniecznie w miejscu ich trwania - jest jednym ze sposobów na kontrofensywę. Motywacja do walki powinna jednak wynikać z codziennej naszej działalności i wartości, którymi żyjemy.

Żródło: Greenpepper Magazine
Tłum. Ł.D.


1) Trzy mechanizmy dostosowawcze (flexibility mechanisms) znane także pod nazwą "mechanizmów z Kioto"("The Kyoto Mechanisms") to: Międzynarodowy Handel Emisjami (International Emissions Trading), Wspólne Wdrożenie (Joint Implementation - J/J, Mechanizm Czystego Rozwoju (Clean Development Mechanism - CDM). Umożliwiają one państwom płacenie innym krajom za obniżenie emisji gazów cieplarnianych, zamiast redukcji ich we własnym.

Tego samego autora

Brak pasujących artykułów