Szpital odmawia pomocy romskiemu dziecku

rozbrat.org
Drukuj

Romowie dzieciUczestnicy i uczestniczki Kolektywu Rozbrat oraz Siostrzanej Inicjatywy Społecznej wspólnie działają na rzecz społeczności Romów pochodzenia rumuńskiego od 2011 roku. Polegają one na reagowaniu na akty przemocy motywowanej nienawiścią rasową, interwencyjnej pomocy prawnej, organizowaniu zajęć edukacyjnych, oraz asystowaniu w kontakcie z instytucjami publicznymi.

 

Sytuacja tej grupy migrantów jest szczególnie ciężka. Jako członkowie UE przebywają w Polsce legalnie. Lecz ze względu na skrajne ubóstwo ich sytuacja w Polsce jest trudna. Nie mogą korzystać z legalnej pracy, edukacji, czy programów pomocowych. Zgodnie z logiką państwa biedny imigrant to bezwartościowy imigrant. Bardzo mocno zakorzenione stereotypy w połączeniu z pogardliwym traktowaniem ludzi ubogich, skutkują odbieraniem im podmiotowości i szacunku. Ten mechanizm funkcjonuje niezależnie od narodowości i jest związany ze sposobem traktowania osób o niski statusie ekonomicznym. Niedawny przypadek poznański, odmowa udzielenia pomocy dziecku romskiemu przez szpital, dość dobrze ilustruje zjawisko, które już wiele lat temu zostało zdefiniowane jako rasizm klasowy.

W historii tej mniej ważne jest moralne oburzenie na zastaną sytuację, czy wywołanie współczucia, istnieje natomiast potrzeba rozpoczęcia debaty na temat mechanizmów, w jakie są uwikłani ubodzy migranci. Bowiem ta sama historia mogła (może) dotyczyć też polskiego dziecka w innym kraju, gdzie Polacy z racji braku pracy, nieznajomości języka również nie posiadają nic oprócz paszportu czy dowodu osobistego…

W zeszłym tygodniu Nicolae – 12 letni chłopiec, podczas zabawy nadepnął na zardzewiały gwóźdź. Nic nadzwyczajnego, historia jakich wiele. Rana była dość głęboka, nie wyglądała ciekawie. Matka chłopca stwierdziła, że konieczna jest wizyta w szpitalu, zwłaszcza, że chłopiec nie był szczepiony na tężec. Została skierowana do szpitala dziecięcego przy ul. Krysiewicza w Poznaniu. Na miejscu, recepcjonistka spojrzała na nią pogardliwie oznajmiając, że kolejka jest zbyt długa, by dziecko zostało przyjęte. Następnego dnia Nicolae był na zajęciach edukacyjnych organizowanych przez Siostrzaną Inicjatywę Społeczną. Na skaleczonej nodze pojawił się niebezpieczny obrzęk, ból sprawiał, że chłopiec zaczął kuleć. W asyście działaczek chłopiec wrócił do szpitala przy ul. Krysiewicza, gdzie za zamkniętymi drzwiami odbyła się rozmowa z dyżurującym chirurgiem, który nie widząc małego pacjenta, z góry odmówił przyjęcia i pomocy, żądając natychmiastowej zapłaty za usługę. Pytano jak to jest możliwe, że szpital, który prowadzi ostry dyżur, nie chce przyjąć chłopca, który może dostać zakażenia krwi (co pogrozi nawet amputacją nogi). Mijało właśnie 24 godz. od urazu, a jest to czas, w którym podaje się zastrzyk przeciw tężcowi. Lekarz wzruszył ramionami i rozpoczął rasistowskie komentarze w stosunku do rodziny dziecka. Na pytanie czy bierze odpowiedzialność za trwałą utratę zdrowia chłopca, ponownie wzruszył ramionami.

Działaczki opuściły szpital zawiadamiając media. Wraz z chłopcem udały się do publicznego ZOZU, gdzie lekarz zdecydował o skierowaniu do innego szpitala, dziecko bez problemu zostało przyjęte, udzielono mu niezbędnej pomocy – zastrzyk przeciw tężcowi, antybiotyki i riwanol….Pomoc nie była skomplikowana. Po odwiezieniu zmęczonych i bardzo zestresowanych całą sytuacją mamy i chłopca, działaczki w asyście dziennikarki wyposażonej w dyktafon wróciły do szpitala przy ul. Krysiewicza, który wczesniej odmówił pomocy. Nie informowano, że z dzieckiem jest wszystko w porządku i zostało już przyjęte przez inny szpital. Pani wicedyrektor wobec migrantów zastosowała strategię patologizującą, mówiąc zdenerwowanym tonem: „Przecież to byli uchodźcy! Nie mieli żadnych dokumentów! Jestem pewna, że dziecko też, przecież to uchodźcy! Panie ze stowarzyszenia również nie chciały podać swoich dokumentów, ani nie chciały też podpisać oświadczenia!”. Recepcjonistka zapewniała: „My nie jesteśmy odpowiedzialni za pacjenta, nie ma żadnej pieczątki, że został przyjęty” (słowa te były wypowiedziane w obawie przed informacją o tym, że dziecku się coś jednak mogło stać). Problem polega na tym, że dziecko akurat miało dokumenty. Pani wicedyrektor nie przyjmowała do wiadomości, że jej solidarność z lekarzem odmawiającym pomocy, jest oparta na kłamstwie. Nazwisko lekarza zostało zatajone przez wicedyrektor szpitala, a jeżeli szpital postąpił zgodnie z prawem – jak twierdzono - dlaczego dane lekarza dyżurującego stały się tajemnicą? Dopiero jak usłyszała, że dziecko zostało przyjęte bez problemu w innym szpitalu – stwierdziła, że chce skończyć rozmowę, ponieważ jest późno. Następnego dnia szpital wymyślił usprawiedliwiające oświadczenie – nic dziwnego, gdyż jego pracownicy doskonale wiedzą, iż lekarz nie może nie udzielić pomocy, podczas ostrego dyżuru.

Podsumowując. Sytuacja ta pokazuje z jednej strony jak mocno łamane są prawa pacjenta, jak trudno jest ich dochodzić. Solidarność lekarzy jest prawie tak samo mocna jak solidarność policjantów popełniających szeregi nadużyć. Z drugiej strony, pokazuje to też, jak mocno jest obecny instytucjonalny rasizm wobec ekonomicznych migrantów, którym odbiera się podstawowe prawa i wolności.