Kukułcze trupy z Nangar Khel

Jarosław Urbański
Drukuj
khel2W środę zapał wyrok w sprawie Nangar Khel. Teoretycznie po kampanii wybielającej sprawców ostrzelania afgańskiej wioski, za którymi murem stała armia, rząd i poważna część mainsteamowej prasy, naiwnością było się spodziewać innego niż uniewinniający wyrok. Jednak kiedy media o nim poinformowały to przyznam, że się we mnie zagotowało. Zabici są – winnych nie ma. Być może jeszcze za wcześnie na ocenę, bo wyrok nie jest prawomocny, ale trudno tej sytuacji nie skomentować. Tym bardziej, że według liberalnej prasy, honor polskiego oręża (jakby się odbijały echem słowa generała Jaruzelskiego) został uratowany. Widzimy jak „państwo prawa” z wielkim zapałem ściga zbrodniarzy wojennych pod warunkiem, że to nie są ich właśni siepacze.

Nie wiem co gorsze, czy PRL-owska zmowa zmilczenia w myśl sowieckiej zasady „wsio sekretno”, czy dzisiejszy jankeski cynizm i pozory sprawiedliwości, która wisi na kruczkach prawnych. Amerykański system prawny równie często nawołuje i współuczestniczy w karaniu wojennych zbrodniarzy, co sam pomaga uniknąć odpowiedzialności za masowe mordy własnym żołnierzom i co niektórym sojusznikom. Prawo jako narzędzie wojny, a nie wymiaru sprawiedliwości. Polska zdaje się małpio naśladować praktyki kraju, który nie uderzył się jeszcze w pierś za Hiroszimę, Wietnam i Irak. Co ważniejsze te amerykańskie praktyki sądowe rozgościły się nad Wisłą -  na ziemiach gdzie wielokrotnie dokonywano aktów ludobójstwa. Nie wiem, jak możemy być tak zaślepieni i cyniczni, aby – kompletnie zapominając o ofiarach z Nangar Khel – przyjmować za rozgrzeszenie wyrok wojennego sądu. Ta zbrodnia w dalszym ciągu obciąża nasze sumienia.

Media wielokrotnie podejmowały się próby opisu kim byli ci, którzy strzelali w Nangar Khel? Jakimi byli ludźmi? Jak żyli? Czym się kierowali? Kim byli ich najbliżsi? Byli „dobrymi chłopcami” czy „twardymi żołnierzami”? Poza te ramy opisu dziennikarze rzadko wychodzili. A kim były ofiary z Nangar Khel? Kim są i co umyślą ich najbliżsi? „Afgańskimi pastuchami”, których „trzeba przepieprzyć”? Raz z działek i granatnikami, drugi raz pozorami sprawiedliwego wyroku niezawisłego sądu? Sąd stwierdził, iż to był wypadek i wina wadliwej amunicji. Jeżeli nawet w Polsce na drodze ktoś ze skutkiem śmiertelnym potrąci chłopa w gumiakach na rowerze, kierowca odpowiada za niesprawne hamulce i niezachowanie ostrożności. Takie są reguły, które na wojnie, jak można się było domyślać, nie obowiązują. „Państwa prawa” w centrum Europy nic nie obchodzą bezimienne muzułmańskie pastuchy z drugiego końca świata. Ponoć załatwiono ten problem ma modlę kolonialną, przekazując rodzinie „trochę świecidełek” i pieniędzy, aby zapomnieli o tym, co się stało.

Ale na tym nie koniec. Rozmycie winy postępuje. W Gazecie Wyborczej generał Skrzypaczak posuwa się do twierdzenia, że sprawa sądowa za zbrodnie w Nangar Khel była konsekwencją spisku PiSu uknutego przeciwko rządowi PO. Nangar Khel miało być – wg zacytowanych przez dziennik słów generała – „kukułczym jajem podrzuconym przez PiS”. Oto jaka pojawia się pierwsza refleksja po wyroku sądu w głowie trepa. Niedługo każą nam wierzyć w to, iż Macierewicz podrzucił te trupy kobiet i dzieci, żeby uprzykrzyć życie Donaldowi Tuskowi. Przedwyborczy konflikt między PO i PiS zaczyna sięgać swojego nieuniknionego absurdu. Walka o władzę przesłania resztki rozsądku i  przyzwoitości. Zamiast refleksji na sensem wojny, mamy próby wykorzystania sprawy Nangar Khel dla doraźnej politycznej rywalizacji. Bo przecież te trupy jeszcze się na coś mogą przydać!