
Piszę się zatem o sukcesie, że zdążyliśmy, daliśmy radę i wygramy! Już wygraliśmy! To nic, że toniemy w długach, że miasta stoją na krawędzi bankructwa i grozi im zarząd komisaryczny. To nic, że padają firmy budowlane i tysiące ludzi za chwilę straci pracę, że bezrobocie od czasów ogłoszenia Euro dotknęło dodatkowo kilkuset tysięcy osób. To nic, że wiele budów jest rozgrzebanych i nie wiadomo kiedy zostaną ukończone, że mamy wiadukty nad nieistniejącymi drogami i obwodnice kończące się w polu. To nic, że wydatki inwestycyjne miast zostaną zredukowane o osiemdziesiąt procent, a nauczyciele mogą nie dostać swoich pensji. To nic. Najważniejsze, żebyśmy się dobrze bawili, wypili dodatkowe hektolitry piwa, zjedli worki czipsów, oglądnęli karnie wszystkie reklamy i pomogli partii rządzącej odrobić straty w sondażach.
Niedawno w swoim felietonie Tomasz Lis podzielił się ze swoimi czytelnikami pewną informacją (czytaj TUTAJ). Otóż w ubiegłym tygodniu premier odbył nieoficjalnie spotkanie z przedstawicielami mediów. Obecnych było 40 szefów redakcji. Tusk zwrócił się do obecnych o zachowanie treści spotkania w tajemnicy i nie publikowanie informacji o nim. Nie wierzycie? Przeczytajcie felieton Lisa w Newsweek, który zapowiada, że żadnych detali nie będzie, bo spotkanie odbyło się przy „wyłączonych dyktafonach”. To znaczy jakich detali? Premier Tusk po prostu poinstruował redaktorów, jak co i jak mają pisać o Euro. Szkoda, że „wolne media” nie ujawnią co powiedział dokładnie Donald Tusk o nacjonalizmie na trybunach, zadaniach policji i kogo wskazał palcem nazywając „ekstremistą” w kontekście zapowiadanych protestów.
Tak czy inaczej, większość liberalnych mediów ucina dyskusję. Teraz najważniejszą informacją jest to kto pierdnął w szatni, a nie kto zdycha pod mostem. I jakiś czas ten stan potrwa.