Grenkett - wywiad z działaczkami IP

rozbrat.org
Drukuj
Wywiad z czterema delegatkami komisji Inicjatywy Pracowniczej z zakładu Greenkett został przeprowadzony podczas Ogólnopolskiego Zjazdu Delegatów IP w Poznaniu, 17 marca 2007 r. Niecały tydzień później, 22 marca 2007 r., dwie aktywne członkinie IP - Aurelia Włodarczyk oraz Jolanta Szypura - zostały nielegalnie zwolnione z pracy (pierwsza z nich była chroniona prawem związkowym).

Czym zajmuje się firma, w której pracujecie?
Greenkett to hiszpańska firma, produkuje panele podłogowe. W Dębnie koło Stęszewie działa od 3 lat, tutaj przywożony jest z Hiszpanii półprodukt, który powraca tam po przeróbce maszynowej. W zakładzie pracuje około 150 osób, większość kobiet. Fabryka działa na 3 zmiany. Pracujemy po 8 godzin, cały czas stojąc przy maszynach. W tym czasie przysługuje nam jedna 15 minutowa przerwa.

Na jakich warunkach jesteście zatrudnione?
Większość zatrudniona jest na umowy na czas określony na 7 lat. Za godzinę pracy dostajemy 5,30 brutto, każda nadgodzina to 8 zł. Nadgodziny są dla chętnych, ale gdy domagałyśmy się podwyżki usłyszałyśmy, że jedynym sposobem na to, abyśmy zarabiały więcej, jest branie dodatkowych nadgodzin.

Na czym Waszym zdaniem polega łamanie praw pracowniczych z firmie Greenkett?
Brakuje zakresu obowiązków, listy pracy i płacy. Na hali jest duże zapylenie i hałas. Wcześniej nie było słuchawek redukujących hałas, teraz je nam dali. Kierownictwo myśli, że rozwiąże to problem i dzięki temu nie będziemy domagać się szkodliwego.

Latem temperatura na hali dochodziła do 43 stopni - potem zabrali nam termometry. Norma to maksimum 28 stopni. Zimą nie było ogrzewania, dwa lata temu pracowałyśmy w dwóch bluzach i czapkach w 8 stopniach, podczas gdy klimatyzacja w biurze kosztowała 5 tys.

Każda osoba, która dłużej była na chorobowym, od razu była zwalniana. Raz jedna dziewczyna powiedziała, że w sobotę nie będzie pracować. Powiedzieli jej, że nie musi i zwolnili ją bez podawania powodu. Obecnie zarabiamy mniej niż na początku istnienia zakładu. Hiszpan obniżył nam pensje rok temu, wtedy zastrajkowałyśmy. Jedna cała zmiana odmówiła pracy i zakład stanął na 5 minut. Potem przyszedł kierownik, pokrzyczał, a my wróciłyśmy do pracy.

Czy po zorganizowaniu tego dzikiego strajku spotkałyście się z jakimiś represjami czy groźbami ze strony kierownictwa lub właściciela fabryki?
Przed założeniem związku zawodowego polskie kierownictwo (np. dyrektor do spraw produkcji), byli bardzo wrogo nastawieni do całej załogi. W mało kulturalny sposób przestrzegali nas przed zakładaniem związku zawodowego. Kierownictwo polskie zarabia od 1600 zł do 5000 zł, dla kilku z nich jest to pierwsza praca. Cały czas powtarzali nam, że jeśli nie chcemy pracować to nie musimy, bo na każde miejsce jest wielu chętnych. Albo że przeniosą zakład na wschód i tyle będziemy pracowały. Tymczasem słyszymy od kierownictwa, że nie możemy dostać podwyżek, gdyż firma cały czas inwestuje i rozwija się. Podobno ma otworzyć nową filię w Bełchatowie. Rozważają też Słowację. Myślimy, że dalej na wschód nie przeniosą fabryki, bo nie opłacałby się transport.

Jak doszło do tego, że zorganizowałyście się w związek zawodowy? Czy po tym zmieniły się relacje w fabryce?

Mąż jednej z nas znał ludzi z Inicjatywy Pracowniczej w Cegielskim. Po prostu chciałyśmy coś zrobić, dowiedziałyśmy się od niego, że musi się znaleźć 10 osób, które chce założyć związek. Nie było żadnego problemu z odnalezieniem tych osób. Przyjechało kilka osób z Poznania i pomogło nam z wszystkimi papierami. Potem stopniowo zapisywała się reszta. Obecnie jest 58 osób. Bardzo się poprawiły relacje w fabryce. Nagle kierownictwo stało się miłe, uprzejme, zaczęli z nami normalnie rozmawiać. Od założenia związku wiele się zmieniło, część z nas dostała ubrania robocze, wkrótce mają być dla całej reszty. Wcześniej soboty były obowiązkowe, teraz są już tylko dla chętnych.

Wasz zakład jest mocno sfeminizowany. Czy spotkałyście się z dyskryminacją?

U nas w fabryce pracuje około 20 mężczyzn. Pracują na stanowiskach operatorów maszyn, palaczy, jako wózkowi czy elektrycy. Większość z nich dostała już podwyżkę, zarabiają około 1300 zł, czyli więcej od nas. Praca przy maszynie jest tylko dla kobiet, podobnie jak przebieranie drewna - już przy rekrutacji jest podział na lepszych i gorszych. Większość załogi stanowią młode kobiety - w wieku od 18 do 25 lat. Do tej pory jednak żadna z pracownic nie wróciła po urlopie macierzyńskim do pracy. Praca jest dostosowana do rytmu maszyn, praktycznie trzeba przy nich biegać. Młode dziewczyny jakoś dają sobie radę, gorzej jest ze starszymi, nie mówiąc o tych, które po powrocie z pracy zajmują się jeszcze dziećmi.

Jak wygląda ogólna sytuacja pracowników w Stęszewie? Czy działają tu jakieś związki zawodowe?

W Stęszewie nie działają inne związki zawodowe. Przynajmniej nie wiemy o tym. Mimo, że jest to małe miasteczko, nie ma przepływu informacji - nie wiemy, czy prawa innych też są łamane. Płace utrzymują się na poziomie 800 - 900 zł. Bardzo wiele osób wyjechało na zachód, część ludzi dojeżdża do pracy do Poznania. W rejonie jest sporo zakładów, wiele osób pracuje też na czarno.

Dziękujemy za rozmowę!
Rozmawiała: AM


Artykuł ukazał się pierwotnie w 12 numerze Biuletynu Inicjatyw Pracowniczej

Tego samego autora

Brak pasujących artykułów