Center of Art - rozmowa z Wojtkiem Wrońskim, autorem wystawy „Dobre Malarstwo”

rozbrat.org
Drukuj

DSC08805Z Wojtkiem Wrońskim rozmawiali Rafał Jakubowicz i Marek Piekarski

Mam poczucie, że Twoja wystawa w Zemście, pt. „Dobre Malarstwo”, jest polemiką z brandingiem. Czytałeś „No Logo” Naomi Klein?

Tak, czytałem.

Czy ta książka jest inspiracją dla Twojego malarstwa?

Na pewno, choć jest zbyt stronnicza w piętnowaniu roli kapitału i odnoszę wrażenie, że nieco osacza czytelnika. Według Naomi Klein w turbokapitalizmie nie ma miejsca na podejmowanie decyzji. Czy można żyć inaczej? Jestem optymistą.

Przede wszystkim „No Logo” piętnuje nas jako klientów, czyli podmiot, który jest ogrywany przez firmy. Piętnuje również rzeczywistość, w której wszystko jest wyreżyserowane, osadzone w ramach dyskursu neoliberalnego. Możemy wybierać tylko między poszczególnymi logo.

 

Ale mogę sobie kupić np. domek w górach. Istnieją możliwości wyboru, wszelkiego typu. „No Logo” jest dla mnie zbyt propagandowa.

Naomi Klein pokazuje, że istnieją możliwości oporu wobec wszechobecnego brandingu. Mam na myśli stosowane przez artystów oraz aktywistów metody przechwytywania i przekształcania przekazów reklamowych, co można zrobić w bardzo prosty sposób, za pomocą subwersywnych technik prowokacji kulturowej. Istnieją różne strategie plamienia wizerunku. W Twoim malarstwie również pojawiają się nazwy korporacji, powszechnie znane logotypy, wstawione w nowe konteksty, nie zawsze pożądane z punktu widzenia korporacji, do których się odnosisz. Nie używałbym jednak, w odniesieniu do twojej sztuki, określenia „plamienie wizerunku”, ponieważ wszystko rozgrywa się w nie do końca określonej przestrzeni.

To są właśnie te możliwości wyboru…

Twój obraz „Absolut” mogłoby pełnić funkcję niemalże reklamy wódki Absolut. Warto przypomnieć, że firma „Absolut” prowadziła kampanie promocyjne pt. „Absolut Originals” i „Absolut Generations”, w której ramach znani artyści, w tym również gwiazdy art-worldu (m.in. Maurizio Cattelan i Damien Hirst), dokonywali interpretacji ich butelki oraz logotypu. Absolut-Vodka posłużyła się brandem, jakim są nazwiska artystów-celebrytów, do czego – jak się wydaje – nawiązujesz, tworząc nieautoryzowany i niekontrolowany przez producenta przekaz, również opatrzony charakterystycznym znakiem towarowym firmy Absolut. Projekt „Absolut Generations”, z którego wszystkie prace weszły do kolekcji właściciela marki, został pokazany podczas 50. Biennale w Wenecji w 2003 roku.

Widziałem wystawę w Wenecji. Mam nawet katalog. Gdy malowałem obraz, leżał on na biurku. Podczas studiów wszyscy chyba liczyliśmy, że odniesiemy sukces…

W jaki sposób dobierasz motywy i łączysz je z określonymi logotypami? Czy są one Tobie potrzebne tylko z powodów estetycznych? Na jakiej zasadzie to się odbywa?

W różny sposób. Czasem zestawiam dwa obrazy i powstaje nowy – odtąd już nie mogą występować osobno. Często posługuję się intuicją.

Pracując nad wystawą odszedłeś od powszechnych standardów ekspozycyjnych. Zorganizowałeś przestrzeń po swojemu, mocno naznaczając ją własnym charakterem.

Wykorzystałem jeden z wariantów kompozycyjnych. Możliwości było kilka. Często łączę obrazy zgodnie z kontekstami.

Powtarzają się motywy związane z motoryzacją.

Niektóre rzeczy zmieniam w symbole, poprzez przyporządkowanie, np. kosiarkę nazywam światem. Trochę na zasadzie nowomowy.

W Poznaniu mamy specyficzną sytuację w sferze polityki kulturalnej. Z jednej strony Stary Browar, z drugiej przegrany konkurs na miasto-stolicę kultury i porażka Sztabu Antykryzysowego. Jeden z Twoich obrazów, na którym widnieje biały samochód typu van z charakterystyczną niebieską gwiazdką nawiązującą do kampanii promocyjnej „Poznań miasto know-how”, został podpisany w ironiczny sposób: „Center of Art”. Co było inspiracją w przypadku tej pracy?

Parę lat temu znajomi z kręgów artystycznych mówili o Berlinie, o zmieniającej się polityce tamtejszych samorządów. Poznań powinien funkcjonować podobnie. Obraz „Center of Art” jest trochę szyderczy.

A „Wojna klas”?

Lubię ten obraz. Malowałem go, słuchając Mos Defa. Jest to przerobiona okładka jednej z jego płyt. „Wojna klas”... Spójrzmy na Bangladesz, gdzie niedawno zawaliła się niespełniająca żadnych norm bezpieczeństwa fabryka odzieżowa – to jest świat, którego my używamy. Nie wiadomo co z tym zrobić. Nie jestem zwolennikiem używania ludzi dla odnoszenia korzyści, choć czasami sam to robię, bez wielkiego wyrachowania, jak każdy z nas…

Mówiłeś, że chcesz wiedzieć komu sprzedajesz swoje obrazy. Skąd takie podejście? Jesteś przecież podmiotem rynku sztuki.

Raczej jestem luką w rynku…

Interesuje cię rynek?

Mało o nim wiem. Ale nawet najbardziej „punkujący” artyści są głodni uznania.

Zatem w jaki sposób chciałbyś funkcjonować w tym systemie?

Na pewne rzeczy nie mamy, jako artyści, wielkiego wpływu. Artysta to bardzo zaniedbany zawód.

Czyli uważasz, że sztuka nie powinna podejmować kwestii stosunków społecznych, bo i tak nie ma na nie wpływu?

Obecnie wszystkie kraje Unii jadą na debecie. Jesteśmy w momencie transformacji. Życzyłbym sobie, żeby naszą rolą było wyznaczanie kierunku przemian.

A jak oceniasz to, co robili artyści w Rosji w latach 20. i później?

To była pułapka.

No właśnie – dlatego warto zadać pytanie o rolę artysty w takiej pułapce. Czy dostrzegasz analogię miedzy tamtą sytuacją a obecną? Czy artysta powinien dystansować się od rzeczywistości? Czy nie jesteśmy czasami ofiarami takiego myślenia?

Teraz maluję obrazy. Jak się coś zmieni to będę kombinować, co dalej. W 1989 roku Vaclav Havel został prezydentem Czech. Wówczas było miejsce dla artystów w klasie polityków.

Rozumiem, że jak byś spotkał Havla to byś mu podarował swój obraz „Walka klas”? [śmiech]

Raczej spróbowałbym mu sprzedać. [śmiech]