Finanse miejskie w zapaści

Jarosław Urbański
Drukuj
korupcjaKwestie budżetowe nie należą do zagadnień łatwych. Ci którzy się na tym względnie dobrze znają, zasilają czy wspierają przede wszystkim szeregi rządzących. Utrzymywane jest przekonanie, że kompetentnie wypowiadać się o budżecie mogą tylko wtajemniczeni, a obywatele mają się zdać na ich opinie. Stawianie znaku równości pomiędzy władzą i wiedzą ma swoje długie tradycje. Nie powinniśmy jednak temu przekonaniu ulegać.

Pod koniec lipca br. w poznańskiej Gazecie Wyborczej (dokładnie 31.07.2012) ukazał się artykuł dotyczący zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy przygotowanej przez Związek Miast Polskich. Celem nowelizacji byłoby wzrost dochodów samorządu poprzez zwiększenie ich udziału w podatku dochodowym od osób fizycznych (gmin z 39,34 proc. do 48,78 proc., powiatów z 10,25 proc. do 13,03 proc., województw zaś z 1,60 proc. do 2,03 proc.). Wiadomość ta była też publikowana w innych mediach, w tym ogólnopolskich.

Wydawałoby się, że można tylko przyklasnąć tej akcji podjętej przez Związek Miast Polskich i jego przewodniczącego, prezydenta Ryszarda Grobelnego. W tym też duchu pisała Gazeta Wyborcza, co dobrze oddaje tytuł tekstu: „Odbierzmy rządowy co nasze!” Gdy się jednak bliżej sprawie przyjrzymy, dostrzeżemy, że i tym razem mamy do czynienia z pewnego typu manipulacją. Ryszard Grobelny podejmuje grę w nadziei, że – jak to często bywa – nikt nie powie w tym przypadku: „sprawdzam”.

Gdzie są podatki?

Ryszard Grobelny twierdzi, że zmiany w ustawodawstwie począwszy od 2005 roku do teraz (tych ram czasowych będziemy się trzymać) doprowadziły do uszczuplenia dochodów samorządów o 8 mld. złotych rocznie. Przeliczając szacunkowo oznacza to, że Poznaniacy tracą rocznie ok. 120 mln. złotych,  które powinny wpłynąć do kasy naszego miasta i województwa. To kwota niebagatelna. Jednak, aby właściwie ocenić ten problem, musimy najpierw podnieść kilka kwestii.

Od 2004 roku udział samorządów w podatkach zarówno od osób fizycznych (PIT)  jak też prawnych (CIT) został zdecydowanie zwiększony. Dodatkowo na zmiany legislacyjne nałożył się jeszcze wzrost koniunktury gospodarczej, która trwała do 2008 roku. Od chwili wejścia w życie nowej ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego (2004 r.) do 2008 roku dochody Poznania z tytułu udziału w PIT wzrosły aż o 69%, a w przypadku podatku CIT jeszcze więcej – o 84,5%. Do tego dodajmy subwencje, dotacje państwa i z Unii Europejskiej, które oczywiście też pochodzą z naszych podatków. Potężny zatem strumień pieniędzy został przekierunkowany do samorządów i choć – jak twierdzi Grobelny – już od 2005 roku rząd miał działać na ich niekorzyść, nikt wówczas specjalnie z władz lokalnych nie narzekał. W każdym razie - nie bardziej niż zwykle.

Dodatkowo owe podstępne działania rządu (a raczej parlamentu), na które uskarżają się prominentni politycy samorządowi, polegały głównie na tym, iż zdecydowano więcej pieniędzy pozostawić w kieszeniach obywateli. Niekorzystne zmiany, które wg Groblnego rujnują miejską kasę, to przede wszystkim wprowadzenie generalnie korzystniejszego dla mieszkańców systemu rozliczeń podatku PIT (wprowadzenie dwóch progów podatkowych) i podatkowej ulgi prorodzinnej, jak też zmian w podatku od spadków i darowizn. W pierwszym przypadku jednostki samorządu terytorialnego w skali kraju miały „stracić” ok. 3,5 mld. złotych, w drugim 2,6 mld. złotych. W mniej oficjalnych i przede wszystkich medialnych okolicznościach, Grobelny wprost mówił, że wprowadzeniu ulg na dzieci było rozwiązaniem - z jego punktu widzenia - niekorzystnym. Natomiast zmiany progów podatkowych, zbliżające nas do neoliberalnego ideału „podatku liniowego”, nie są już tak zdecydowanie atakowane przez prezydenta, bowiem nie spotkałoby się to ze zrozumieniem liberalnego elektoratu zarówno Ryszarda Grobelnego, jak i rządzącej w Poznaniu, jak i innych większych miastach Polski, Platformy Obywatelskiej.

Dodajmy, że samorządy w określonym zakresie tworzą własną politykę na tym gruncie, podejmując uchwały o zbieraniu opłat i podatków lokalnych np. podatku od nieruchomości, opłaty za koncesje na sprzedaż alkoholu czy posiadania psa. Wpływy z podatku od nieruchomości (najważniejsza w tym przypadku pozycja) wzrosły od 2004 do 2011 roku o 44%. Rocznie przynosi on miastu dochód wyższy niż przed laty o blisko 100 mln. złotych. Wreszcie do budżetu miasta wpływają niemałe kwoty z obrotu majątkiem gminnym (na przykład z wysprzedaży gruntów, mieszkań czy przedsiębiorstw komunalnych), jak też z działalności miejskich jednostek budżetowych (np. popieranie opłat za bilety komunikacji miejskiej). I te dochody miasta w ostatnich czasie znacząco wzrosły, co niestety łączyło się często ze zwyżką cen na usługi komunalne (od transportowych do opiekuńczych).

Podsumowując: dotacje państwa i Unii Europejskiej oraz subwencje w dochodzie miasta wzrosły od  2004 do 2011 roku (czyli od momentu wyrodzenia nowej ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego) o 58%, a w tym samym czasie wszystkie podatki (w tym podatki i opłaty lokalne) łącznie o ponad 64%. Średniorocznie przynosiło to kasie miejskiej w tym okresie 325 mln. złotych więcej. (Dla porównania przeciętne wynagrodzenie brutto obywateli w gospodarce narodowej wzrosło w tym samym czasie o 49%). Ryszard Grobelny nie precyzuje w omawianym artykule jakie, za zwiększonymi wpływami, szły dodatkowe zadania dla gmin. Ustawa o dochodach jednostek samorządu terytorialnego z 2004 roku zakładała oczywiście, że wraz ze wzrostem udziału samorządów w podatkach, przejmą one na siebie finansowanie różnych zadań, nie tylko inwestycyjnych. Wydaje się to kwestią oczywistą, że na samorządy został scedowany nie tylko obowiązek dbania o ulice i chodniki czy obiekty sportowe, ale też o np. sprawy socjalne mieszkańców. Dodajmy, że w rzeczywistości wiele konstytucyjnych powinności miasto po prostu nie realizuje (patrz np. raport NIK dotyczących realizacji zadań Poznania w zakresie zapewnienia mieszkań socjalnych), lub jest z tego obowiązku zwalniane poprzez niekiedy pokrętne interpretacje prawne. Jeden z raportów bankowych (PKO BP) z 2011 roku, dotyczący sytuacji finansowej jednostek samorządu terytorialnego (gmin, powiatów i województw), stwierdza wprost, że pomimo sygnałów o trudnościach finansowych, samorządy w 2010 r. dalej planowały znaczny wzrost wydatków inwestycyjnych. Nota bene jeszcze rok temu, sam prezydent Grobelny forsował pogląd, że to nie dodatkowe zadania (o nich milczał), ale narzucone przez rząd centralny ograniczenia w dalszym zadłużaniu się samorządów, stanowią główną barierę rozwoju miast. Prawda jest taka, że ideą fix lokalnych decydentów stały się kosztowne „wielkie budowy”. Co gorsza okazało się, że nie wszystkie zrealizowane inwestycje przekładają się obecnie na wzrost dochodów miasta – i to właśnie jest jedną z głównych przyczyn dzisiejszego kryzysu finansów gminnych.

Wydatki bez wpływów


Ideą wprowadzenia w 2004 roku nowych rozwiązań prawnym dotyczących dochodów samorządów było uzależnienie ich od koniunktury gospodarczej. Jeżeli mieszkańcom i firmom powodzi się lepiej, podatek PIT i CIT rośnie, większe wpływy do budżetu uzyskują gminy, powiaty i województwa. Tymczasem w analizowanym okresie znaczą część dodatkowych wpływów (niemalże połowę), Ryszard Grobelny i jego ekipa, wydali w związku z dwoma inwestycjami: stadionem miejskim i Termami Maltańskimi. Obie nie przyniosą miastu większych wpływów, a nie wykluczone, ze będą generować dodatkowe koszty.  Z drugiej strony, czego nigdy jakoś ekipy rządzące nie zakładają, wybuchł kryzys ekonomiczny, który przekłada się dziś na coraz trudniejszą sytuację finansową samorządów.

Ryszard Grobelny kilkakrotnie sugerował, że inwestycje takie jak stadion przy Bułgarskiej przyczyniają się do rozwoju gospodarczego pośrednio. Ma to uzasadniać m.in. fakt, że miasto nie tylko wybudowało rzeczony obiekt, ale „utopiło” w bezpośrednią organizację Euro wiele milionów złotych. Przed Euro 2012 dużo mówiono, że organizacja Mistrzostw wiązać się będzie – przykładowo - ze wzrostem zatrudnienia. Jednak według danych Wojewódzkiego Urzędu Pracy w czerwcu 2012 roku, w porównaniu do czerwca 2011 roku, bezrobocie nie tylko, że nie spadło, ale – w Poznaniu jak i całej aglomeracji poznańskiej – wzrosło. Oczywiście jeżeli piszemy tu o kwestii udziału samorządu w podatku od osób fizycznych, to sytuacja na rynku pracy jest jednym z zasadniczych problemów. Nie ulega wątpliwości, że pogorszenie się tej sytuacji to trend ogólnopolski, a nawet europejski, ale pozostaje faktem, że pomimo propagandowych zapewnień i wielkich nakładów, Euro nie zdołało zahamować wzrostu bezrobocia. Dotychczasowy stosunek władz Poznania do problemu bezrobocia, najlepiej obrazuje pewne zdarzenie. Kiedy w dyskusji nad budżetem na rok 2010 żądaliśmy 150 tys. złotych na pomoc dla bezrobotnych z Cegielskiego (od połowy 2009 roku do dziś straciło tam pracę ok. 900 osób), rada miasta większością głosów radnych z PO i popierających prezydenta Grobelnego, odrzucała stosowną poprawkę do uchwały budżetowej złożoną przez SLD. W tym samym dniu przyjęto inną poprawkę, która doprowadziła do uruchomienia na Placu Wolności fontanny kosztującej ostatecznie pond 3 miliony złotych.

Tymczasem od 2008 roku, kiedy bezrobocie w analizowanym okresie było najniższe, do dziś, liczba bezrobotnych w Poznaniu zwiększyła się o 6 tys. osób. Szacunkowo to ok. 10 mln. zł. mniej rocznych wpływów do kasy miasta z tytułu PIT. Dodatkowo wydatki Powiatowego Urzędu Pracy na zasiłki dla bezrobotnych są większe od tych z 2008 roku o ponad 20 mln. zł. rocznie. A to przecież nie wszystkie koszty wzrostu bezrobocia, bo za nimi idą też związane np. z pomocą socjalną, przekwalifikowaniami itd.

Podobnym problemem jest to, że władze poniechały przez kilkanaście lat budowy mieszkań komunalnych. Podnosiliśmy to nie raz i niestety musimy do tego wrócić. Doprowadziło to bowiem do sytuacji, że miasto zmuszone jest obecnie do wypłaty rocznie kilkunastu milionów złotych odszkodowania właścicielom mieszkań, które zajmują lokatorzy z wyrokami eksmisji przyznającymi im prawo do lokalu socjalnego, którego miasto nie jest w stanie zapewnić. Za tylko część kwoty wydanej na stadion i Termy można było te potrzeby zaspokoić i w ten sposób uchronić się przed rosnącymi kosztami budżetu z tego tytułu.

Po dwóch dekadach – czas na zmiany

Ostatecznie zatem okazuje się, że władze miasta nie działały przede wszystkim w kierunku pomnożenia miejsc pracy i trwałego zwiększenia dochodów pracujących, a co za tym idzie wzrostu najważniejszego, z punktu widzenia dochodu gminy, podatku od osób fizycznych, ale nastawiło się na większą podaż rozrywki i konsumpcję. Pomiędzy konsumpcją a rozwojem gospodarczym miasta postawiono znak równości. Większe jednak wydatki Poznaniaków na piwo, kiełbasę, bilety na mecz piłki nożnej itd. nie przynoszą automatycznie korzyści finansowych samorządom, bowiem nie partycypują one automatycznie w podatkach pośrednich (VAT, akcyza).

Dotychczasowe władze lokalne, od dwóch dekad, funkcjonowały w specyficznych warunkach. Od reformy samorządowej z 1990 roku, ich rola ekonomiczna rosła. Najpierw zdołały wykorzystać „rezerwy proste” pochodzące z niedomogów funkcjonowania i zarządzania gospodarka PRL-owską. Coraz większy strumień środków był do dyspozycji prezydentów, burmistrzów, wójtów oraz następnie starostów i zarządów województw. Oczywiście wiązało się to ze wzrostem zadań. Przez pierwsze lata wydawano pieniądze względnie z uwagą. Potem było ich jeszcze więcej. Okazało się, że wykorzystano te środki w sposób ekstensywny, łożąc na niepotrzebne inwestycje i dramatycznie się zadłużając. Stojąc w obliczu ekonomicznej recesji, a przynajmniej stagnacji, władze powoli orientują się, że problem finansowy narasta. Dotychczasowe metody zarządzania nie sprawdzają się. Nie ma już za dużo „rezerw prostych”, zatem nie ma na czym oszczędzać. Przestały rosnąć dochody z podatków, a zadłużenie, zaciągnięte akonto nie zawsze trafionych inwestycji,  trzeba spłacać. Wzmaga się opór społeczny, aktywizują ruchy miejskie.

Wiadomym jest, że budżet na lata 2013 i następne będzie w Poznaniu, jak też w innych miastach, trudny. Prezydent Grobelny twierdzi, ze zmiana ustawy spowodowaołaby, iż miasto dodatkowo uzyskałoby 187 mln. złotych rocznie. Czy proponowana nowelizacja ustawy ma szansę na wprowadzenie? Nie. Akcja Związku Miasta Polskich ma zadanie przede wszystkim PR-owe. Na jesień wybuchnie dyskusja. Zarządy najpóźniej do 15 listopada pokażą radnym i opinii publicznej projekty budżetów na 2013 r. Wtedy okaże się, że kasa wielu miast jest pusta. Chodzi teraz o dostarczenie politycznego alibi prezydentom i burmistrzom (a także prominentnym radnym) na okoliczność załamania się budżetów i wywinięcia się od zarzutu rozrzutności i niekompetencji. Oskarżeniom tym merytokratyczne i technokratyczne elity rządzące naszymi miastami, nie są wstanie uczciwie stawić czoła. Wolą manipulować opinią publiczną, choć niektórzy samorządowcy przekonują, że chodzi „o rzetelną debatę”. Tymczasem celem jest zepchnąć winę na władze centralne, z którymi jednak przez lata żyli w niekwestionowanej symbiozie, między innymi funkcjonując w partyjnych krwioobiegach. Podejmując ten temat liczą na to, że chwytliwe hasło „Odbierzemy rządowi co nasze?” (mógłby jemu przyklasnąć każdy anarchista), przesłoni prawdę o tym, kto ponosi odpowiedzialność za stan budżetów miast. Wieloletni prezydent Poznania, jak wielu mu podobnych w kraju, nie jest od niej wolny – przeciwnie, jego wina jest tu największa i dlatego powinien odejść.