Zaskoczmy polityków i Europę. O ruchu studenckim

"Wrzenie"
Drukuj
studenci_krakwLos przeciętnego studenta i mizerna kondycja samego ruchu studenckiego w ponad dwadzieścia lat po transformacji nie doczekały się niemal żadnych rzetelnych opracowań. Kwestie takie, jak „uniwersytet zaangażowany” czy „demokracja na uczelniach” po dziś dzień stanowią niemal temat tabu w kręgach akademickich. Równie kiepsko prezentuje się większość organizacji zrzeszających studentów, które zajmują się głównie organizacją wyjazdów i imprez. Co gorsza, sytuacja ta stanowi tylko odbicie kiepskiego stanu całego społeczeństwa.

Z pobieżnej lektury statystyk mogłoby się wydawać, że od momentu zastąpienia PRL-u III RP poziom intelektualny Polaków poszybował w górę. Ilość uczelni wyższych w kraju nad Wisłą wzrosła ze 112 w 1990 roku do prawie 400 w 2002, a liczba studentów w owym czasie zwiększyła się ponad czterokrotnie: z 371 tys. w 1989 r. do 1,711 mln w 2001 r. Daje to Polsce drugie miejsce pod względem liczby studentów w Europie. Równie imponująca jest liczebność samej kadry naukowej. Na uczelniach wyższych pracuje obecnie ponad 100 tys. naukowców, z czego połowa w stopniu doktora lub wyższym. Ponadto wśród nastolatków, nawet ze środowisk wiejskich, dość powszechna jest chęć podejmowania studiów wyższych.

Owe cyfry warto jednak poprzeć pewną refleksją . Studia mianowicie w znakomitej mierze nie są podejmowane dla czystej przyjemności prowadzenia badań naukowych czy dążenia do pogłębiania wiedzy samej w sobie, lecz dla poprawienia CV, co w przyszłości zaowocować ma znalezieniem dobrej pracy. Siłą rzeczy w taką właśnie logikę wpisały się także uniwersytety, które dawno już przestały być kuźnią nieskrępowanej myśli i miejscem intelektualnych poszukiwań. Postępująca ich komercjalizacja zastąpiła dawny stosunek student (poszukiwacz wiedzy) – uniwersytet (kadra naukowa) na układ: klient – firma i produkt – firma. Obecnie osoba wchodząca w uczelniane mury traktowana jest jak konsument w sklepie, którego należy obsłużyć, oraz jak produkt w fabryce, taki sam jak inne obiekty z taśmy produkcyjnej. Poziom wykształcenia ma często rolę zupełnie drugorzędną.

Wpływa to destrukcyjnie nie tylko na samą jakość nauczania, ale również na kwestię samego wyboru kierunku studiów. Pracodawcy potrzebują bowiem na ogół fachowych techników, a nie filozofujących humanistów. Ci drudzy mogą co najwyżej pełnić w zakładzie funkcje drugorzędne i prestiżowe.

Degradację naukowości uniwersytetów napędzają również kłopoty finansowe dużej części studentów. Wynikłe stąd problemy nierzadko zmuszają do podejmowania przypadkowych prac dorywczych. Zatrudniani w ten sposób często zasilają szarą strefę. Brak pieniędzy w studenckiej kieszeni ma również szersze skutki społeczne. Osoba, która przez cztery czy pięć dni w tygodniu uczęszcza na zajęcia, a w weekendy pracuje nie może być świadomym obywatelem, bowiem nie ma czasu ni energii, by móc się nim stać. Po pracy – nierzadko całonocnej – na ogół pozostaje jedynie sen lub możliwość pójścia na imprezę i spicia się do nieprzytomności. Taki tryb życia nie skłania do chociażby pobieżnego przejrzenia prasy, nie wspominając już o ambitniejszej lekturze czy refleksji na temat otaczającej rzeczywistości. W ten sposób, pomimo odmiennych założeń, studia wyższe oduczają krytycznego myślenia, kreując społeczeństwo podobnych bądź takich samych jednostek. Sytuację tę pogłębia fakt wysokiego bezrobocia wśród absolwentów, zwłaszcza zaś - absolwentek. Osoby te, zamiast tworzyć kręgi intelektualne i czynnie uczestniczyć w życiu publicznym, nierzadko skazane są na trwanie w marazmie i zasilanie szeregu długotrwale bezrobotnych.

Wszystko to ma przełożenie na kondycję samego ruchu studenckiego, który jak dotąd w Polsce znajduje się w stanie raczej opłakanym. Większość z istniejących dotąd organizacji działających na uniwersytetach zajmuje się przede wszystkim organizowaniem imprez. Na ogół nie ma mowy o walce o jakiekolwiek głębsze postulaty czy wartości.

Na szczęście pojawiają się symptomy poprawy sytuacji. Ruch studencki bowiem podnosi głowę w skali globalnej. W wielu miastach Europy zachodniej i Ameryki Północnej studenci okupowali i okupują swe uniwersytety, głośno protestując przeciwko komercjalizacji edukacji oraz podnosząc kwestie bardziej ogólne.

Przy protestach przeciwko porozumieniu ACTA pokazaliśmy, że w zakresie walki o zagadnienia dla nas najistotniejsze potrafimy – zdeterminowani i zjednoczeni – zadziwić polityków i Europę. Teraz przyszedł czas, by udowodnić, że studenci mają cele i chcą je razem realizować.