Brutalność policji – nie po raz pierwszy

Damian Kaczmrek, Jarosław Urbański
Drukuj
policja_bijeBrutalność policji z jaka mięliśmy do czynienia w związku z blokadą marszu nacjonalistów w dniu 11 listopada nie była pierwszym tego typu przypadkiem. W zasadzie mamy z nią do czynienia na co dzień. Poniżej publikujemy artykuł, jaki ukazał się w 7 numerze półrocznika „Przegląd Anarchistyczny” pt. „Policja aresztuje Aborygenów”. Opisane zostały w nim postępowanie policji wobec demonstrantów protestujących przeciwko tarczy antyrakietowej w Słupsku 29 marca 2008 roku, a także wcześniejsze przypadki.

Demonstracja 29 marca w Słupsku przeciwko instalacji amerykańskiej tarczy antyrakietowej, w której według różnych szacunków wzięło udział od 500 do 800 uczestników, zakończyła się pokojowo. Sytuacja stała się bardziej nerwowa podczas przejścia części demonstrantów (ok. 100-200 osób) w stronę lotniska w Redzikowie pod Słupskiem, gdzie mają zostać zainstalowane elementy tarczy. Po dojściu demonstrantów pod boczne wejście lotniska, oddziały prewencji z tarczami odepchnęły protestujących, próbujących wejść na jego teren. Demonstranci przeszli wówczas pod bramę główną. Oddziały policji tam zgromadzone użyły pałek i psów. Do większych starć jednak nie doszło. Policja zatrzymała dwóch manifestantów, którzy zostali wypuszczeni po kilku godzinach. Na tym się jednak nie skończyło.

1.
Następnego dnia, przed godziną szóstą nad ranem, do jednego z mieszkań w Słupsku, gdzie przebywało 25 osób, które wcześniej wzięły udział w proteście, wtargnęła policja. Nie miała nakazu. Jej postępowanie było brutalne. Bito i zastraszano przebywające w lokalu osoby. Świadek zajścia relacjonuje: „Kiedy właściciel otworzył drzwi, jeden z policjantów wyszarpnął go na zewnątrz i sprowadził brutalnie do ziemi, drugi kolega widząc to wszystko próbował zamknąć drzwi, prosząc o pomoc innych. Wtedy zaczęło robić się rzeczywiście głośniej, bo reakcja ludzi na tak brutalne zachowanie policjantów była głośna i natychmiastowa. Trzymaliśmy drzwi, pytając policjantów, jaki jest cel tej interwencji, prosząc od razu o to, by funkcjonariusze okazali nam swoje legitymacje i podali swoje numery odznak. W odpowiedzi usłyszeliśmy stek obelg (otwórz kurwa drzwi, zamknij kurwa mordę, macie przejebane). Trzymaliśmy drzwi jeszcze przez jakiś czas, nagle ludzie zaczęli czuć, że gryzie ich coś w gardło i pali. Policja nie ostrzegała nas o tym, że wpuszcza do pomieszczenia gaz łzawiący. Podbiegłam momentalnie do otwartego okna, by złapać powietrze i właśnie wtedy zauważyłam, że na podwórku osiedla biegnie już kilku policjantów. Postanowiłam usiąść na kanapie, tak też zrobiła większość osób, siadając na ziemi. Jeszcze kilka osób próbowało trzymać drzwi, ale gaz zbyt mocno dawał się we znaki, niektóre osoby zaczęły się dusić. Kilka sekund później, kiedy siła policjantów wzrosła, wtargnęli do mieszkania sprowadzając brutalnie na ziemię po drodze duszących się od gazu ludzi. Wpadło do mieszkania ok. 5, 6 policjantów, na klatce schodowej było ich więcej. Policjanci rozbiegli się po pokojach.”

Funkcjonariusze odmawiali okazania numerów służbowych. Nie potrafili również podać powodów najścia. Początkowo mówiono zatrzymanym, że akcja ma związek z „nadużywaniem przez nich środków odurzających”. Później pojawiła się wersja o „napaści na funkcjonariusza”. Zatrzymani słyszeli rozmowę policjantów, w której jeden pytał drugiego „Kto wymyślił tę akcję?”, na co otrzymał odpowiedź: „Ktoś z góry”. Przed zatrzymaniem, niektórym z przebywających w mieszkaniu osobom udało się poinformować, za pośrednictwem przyjaciół, prasę. Pierwsze media do rzecznika prasowego policji dzwoniły już o ok. 7.00. O dziwo, rzecznik nie tylko odebrał telefon (przypomnijmy, że była to niedziela), ale był już dość dobrze poinformowany o sytuacji.

Akcja policji w Słupsku była jednym z wielu działań represyjnych jakie w ostatnich latach podjęto przeciwko ruchom społecznym. Większość z tych przypadków nie zostało potraktowanych przez media, a dalej przez opinię publiczną, jako ważny problem. Były wprawdzie od tej reguły wyjątki, jak pacyfikacja poznańskiego Marszu Równości (2005), ale wówczas liberalnym mediom chodziło o pokazanie zagrożenia autorytaryzmem ze strony rządów Kaczyńskich. Kiedy te same środowiska padają ofiarą represji, gdy protestują przeciwko militaryzacji czy wojnie w Iraku i Afganistanie albo przeciwko nadużyciom państwa i pracodawców, wówczas prominentni dziennikarze i redaktorzy nabierają wody w usta albo stają się bardzo „ostrożni”.  Interwencja policji w Słupsku, wpisuje się w ten mechanizm wybiórczego traktowania tematów. Zaalarmowane media, albo nie podjęły tematu, albo bezkrytycznie dały wiarę wyjaśnieniom rzecznika policji. Prześledźmy niektóre wątki prasowych doniesień.

2.
Analizując przyczynę zajścia jeden z ogólnopolskich dzienników cytuje rzecznika słupskiej policji Jacka Bujarskiego: „Sąsiedzi skarżyli się na głośną imprezę, stąd interwencja. Funkcjonariuszy znieważono wulgarnymi określeniami. Popychano ich. Wtedy wezwali na pomoc inne patrole. Łącznie interweniowało ośmiu policjantów.” Wiele z tych twierdzeń mija się z prawdą. Nikogo nie wzywano na pomoc. Od razu pod budynkiem pojawiło się pięć radiowozów. Policji trudno było wyjaśnić, dlaczego do wezwania o zakłócanie ciszy nocnej wysłała, tak duże siły. Dodatkowo, interweniować w sprawie zakłócenia ciszy, miał tylko jeden z mieszkańców... emerytowany policjant. Co ciekawe podczas interwencji policji większość osób przebywających w mieszkaniu spała, niektórych obudziły dopiero pałki i kopniaki policjantów. W mieszkaniu, przygotowanym pod wynajem, nie było także sprzętu grającego.

Dalej dziennik doniósł, że zatrzymani, według policji: „Mieli od 0,7 do 2,5 promila alkoholu.” Dzień później informację tę powtarzało się już nie jako wypowiedź rzecznika, ale fakt: „Policja zatrzymała wszystkich uczestników imprezy, mieli od 0,7 do 2,5 promila alkoholu.”. Po pierwsze, należy wyjaśnić, że interwencja miała miejsce w prywatnym mieszkaniu, w niedzielny poranek, a część osób uczestniczyła wcześniej w imprezie w jednym z słupskich pubów. Po drugie policja najwyraźniej zapomniała podać, że większość osób miała pomiędzy 0,0 a 0,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu (mogli więc np. bez problemu prowadzić samochód), na co istnieje potwierdzenie w postaci wydruków z alkomatów w aktach sprawy. Podawanie takich, a nie innych informacji, ma na celu usprawiedliwienie całkowicie bezprawnej interwencji i postępowania policji. Nieprawdziwą, a przynajmniej niedokładną informacją była jeszcze i ta dotycząca wieku zatrzymanych: „Zatrzymano 25 osób. Są to młodzi ludzie w wieku od 18 do 26 lat ”. Aresztowano bowiem również starsze osoby, na przykład 36-letniego aktywistę z Poznania.

Policja zaprzeczyła też pobiciom. Jeden z krajowych dzienników pisał, przytaczając słowa rzecznika policji: „Pałowanie? Nic o tym nie wiem, choć przyznaję, że akcja była duża.” Tymczasem większość osób została przynajmniej raz uderzona przez policjanta. Bito, popychano, szturchano również ludzi, którzy spali w swoich śpiworach oraz osoby zakute już w kajdanki. Dalej media twierdziły, że: „Nikomu nic się nie stało”, „W trakcie zatrzymania żadna z osób nie doznała żadnych obrażeń”. Otóż było inaczej. Do jednej z pobitych osób, jeszcze w czasie interwencji policji, wezwano pogotowie. W wyniku akcji ucierpiały wszystkie osoby (od pobicia i/lub gazu), trzy z nich poddały się obdukcji. Rzecznik policji natomiast nic na ten temat nie wiedział. Żaden z zatrzymanych na komisariacie nie został przebadany przez lekarza, ani nawet, przez kilkanaście godzin, nie zapytano nikogo o stan zdrowia.

Wreszcie zaprzeczano jakoby zajście to miało cokolwiek wspólnego z demonstracją: „Zatrzymanie w jednym z mieszkań w Słupsku nie miało nic wspólnego z pikietą”, „Zatrzymanie 25 osób, nie ma nic wspólnego, nie ma żadnego związku z uczestnikami demonstracji”. Tymczasem pierwszym pytaniem, jakie zadawano zatrzymanym było pytanie o udział w proteście. Wypytywano o to na przykład, w co byli ubrani zatrzymani podczas demonstracji. Policjanci komentowali: „I co warto było przyjeżdżać na demonstrację?”, „Teraz to już ci się odechce demonstrowania w Słupsku” itp. Co więcej policja posiadała informacje o aktywności politycznej części zatrzymanych. Jedną z  zatrzymanych pytano o udział w demonstracji podczas Europejskiego Szczytu Gospodarczego w Warszawie w 2004 roku. Innego z aktywistów wypytywano natomiast o jego udział w demonstracji podczas wizyty G.W. Busha na Helu, w 2007 roku. Nie dość, że świadczy to dobitnie o tym, że akcja policji była zaplanowana wcześniej, to na dodatek po raz kolejny widać, że policja (wbrew obowiązującemu prawu) prowadzi ewidencję i inwigilację osób zaangażowanych w ruchy społeczne i polityczne.

3.
Zatrzymano dwadzieścia trzy osoby (z wyjątkiem właściciela mieszkania i osoby odwiezionej przez pogotowie). Część zakuto w kajdanki. Zostały one przewiezione do komendy przy ul. 3 Maja w Słupsku. Aktywiści spędzili w niej od kilkunastu do 30 godzin. W czasie ich pobytu w areszcie złamano większość praw osób zatrzymanych w tym min.: przez 12 godzin nikt nie poinformował ich o powodach zatrzymania, protokół zatrzymania wypełniono dopiero po tym czasie; nie przeprowadzono z zatrzymanymi rozmowy o ich stanie zdrowia, nie zapytano czy potrzebują oni pomocy lekarskiej, pomimo że część osób doznała wcześniej przemocy od policjantów; mimo usilnych i jednoznacznych żądań odmówiono zatrzymanym kontaktu z prawnikiem i poinformowania rodziny o zatrzymaniu; przez kilkanaście godzin odmawiano również zatrzymanym jedzenia i picia; część osób nie otrzymała materacy na prycze; w jednej z cel na skutek otwartego okna, którego nie dało się zamknąć, panowała temperatura poniżej 10 st. C. Zatrzymanych traktowano obcesowo, policjanci zwracali się do nich wulgarnie, poniżano ich słownie. Jeden z oficerów wyśmiewał sie z zatrzymanych mówiąc o nich, że „jeszcze tu takiego zoo nie było”, wyzywał ich od „dziwaków” i... „Aborygenów” – dając tym samym upust swoim rasistowskim fobiom.

Efekt akcji jest taki, że osiem osób zostało oskarżonych z paragrafów 222 i 226 Kodeksu karnego (znieważenie i naruszenie nietykalności osobistej funkcjonariusza publicznego), za co grozi do 3 lat więzienia. Każdy z nich otrzymał dozór policyjny, zakaz opuszczania kraju i musi wpłacić poręczenie majątkowe w wysokości 500 zł. Pozostałe 15 osób otrzymało mandaty lub wnioski do sądu grodzkiego za zakłócanie porządku i spoczynku nocnego (art. 51 kw).

Dzięki takiemu sformatowaniu informacji o interwencji policji w Słupsku stworzono wrażenie, że incydent został sprowokowany przez grupę pijanej i awanturującej się młodzieży. Celem akcji policyjnej w takich przypadkach jest też próba skompromitowania oraz skryminalizowanie uczestników protestów. Można było w ten sposób pokazać opinii publicznej, że przeciwnicy amerykańskiej tarczy antyrakietowej, to żyjąca na marginesie, a nawet poza nim, grupa społeczna i w ten sposób uśmierzyć ból powstały na skutek rozdarcia pomiędzy deklarowanymi wartościami demokratycznymi a arbitralnością decyzji politycznych. Połowa polskiego społeczeństwa, a także mieszkańcy Redzikowa, opowiadają się przeciwko tarczy antyrakietowej; za – ok. 1/3 Polaków. Demonstranci w Słupsku, w pierwszym rzędzie domagali się referendum w tej tak ważnej dla nas sprawie.

4.
To kolejny tego typu przypadek represji w ciągu ostatnich kilku lat. Sytuacja jaka nastąpiła po pacyfikacji poznańskiego Marszu Równości w 2005 roku, gdy w wyniku interwencji mediów, zatrzymanych przez policję kilkadziesiąt osób nie postawiono przed sądem, to ewenement. W większości innych przypadków dzieje się inaczej. Represjonowanie np. przeciwników wojny czy to w Iraku, Afganistanie czy Czeczenii ma miejsce cały czas. Policyjną przemoc użyto wobec protestujących przeciwko wojnie w Czeczenii np. w Poznaniu w 2002 i Krakowie w 2005. W pierwszym przypadku brutalnie zatrzymano ok. 40 a w drugim 28 działaczy.

Szczególnie bezwzględnie w ostatnich latach rozprawiano się w Polsce z manifestacjami pracowniczymi, nawet wówczas kiedy były prowadzone legalnie i bez przemocy. W 2001 roku pobito podczas manifestacji pierwszomajowej w Warszawie organizatora legalnej i pokojowej demonstracji Piotra Rachwalskiego. Krótko po skatowaniu przez policjantów Piotr Rachwalski stracił przytomność, policja nie udzieliła mu pomocy, a pogotowie ratunkowe zostało wezwane przez uczestników demonstracji. Lekarz sądowy w obdukcji stwierdził m.in. liczne rany i krwiaki na głowie i szyi, podejrzenie złamania kości żeber po stronie prawej, liczne siniaki na obu nogach, podejrzenie wstrząsu mózgu. Rany i obrażenia powstały w wyniku niezgodnych z prawem uderzeń pałką policyjną, kopnięć oraz uderzania głową o asfalt. Pobicie zostało zarejestrowane i wykorzystane w filmie dokumentalnym „Władza precz” zrealizowanym na zamówienie Telewizji Polskiej w 2004 roku przez reżysera Andrzeja Wojciechowskiego. Dokumentu tego nigdy nie wyemitowano.

Niedawno warszawski sąd zadecydował o zamianie na areszt grzywny, jaką nałożył na Andrzeja Smosarskiego z Lewicowej Alternatywy za „naruszenie nietykalności cielesnej policjanta”. Oskarżony miał rzekomo kopnąć w pierś policjanta podczas pacyfikacji protestu pielęgniarek w roku 2000. Smosarski został skazany, pomimo że oskarżający go policjanci w toku procesu wielokrotnie składali wykluczające się wzajemnie zeznania. Powszechnie stosowaną strategią służb porządkowych oskarżonych o nadużycie siły, jest zarzucenie uczestnikom protestów napaści na funkcjonariuszy. Polskie sądy zazwyczaj hołubią zasadzie, że policjant nie ma interesu w składaniu fałszywych zeznań przed wymiarem sprawiedliwości, zatem jego słowo, wobec słowa oskarżonego znaczy więcej. „Doktryna” ta stoi w sprzeczności z psychologią społeczną (bo oczywiście policjant może mieć wiele różnych powodów, aby zeznać nieprawdę przed sądem), mimo tego wielu działaczy jest skazywana na podstawie fałszywych oskarżeń formułowanych przez funkcjonariuszy. Rzadko sprawy przybierają inny obrót. W listopadzie 2002 roku policja zaatakowała pokojowy protest pracowników wrocławskiego Szpitala Rydygiera, broniących swoich miejsc pracy. Podczas akcji zatrzymano kilka osób. Jednemu z demonstrantów, postawiono zarzut „czynnej napaści na funkcjonariusza policji”. Sąd zaocznie orzekł 1000 złotych grzywny z zamianą na karę więzienia. Dopiero po odwołaniu zapadł wyrok uniewinniający, wykazujący bezzasadność wcześniejszego oskarżenia.

Do jeszcze ostrzejszych zajść doszło 26 listopada 2002 roku w Ożarowie, gdzie przed tamtejszą fabryką kabli legalnie przez wiele miesięcy demonstrowali jej byli pracownicy. Najpierw protestujących zaatakowali „ochroniarze” z firmy Impel, a następnie policja, co stało się bezpośrednią przyczyną pięciodniowych zamieszek, które cała Polska mogła zobaczyć w telewizji. Zatrzymano kilkadziesiąt osób, których los już mediów nie interesował. Przed sądem postawiono zarzuty co najmniej 25 osobom, a prawdopodobnie blisko 70. Jednocześnie 27 listopada 2003 roku Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie umorzyła postępowanie o przekroczenia ustawowych uprawnień przez funkcjonariuszy policji oraz pracowników firmy ochroniarskiej Impel. W uzasadnieniu stwierdzono, że wprawdzie policja i Impel w poszczególnych przypadkach stosowała nieuprawnioną przemoc np. „...gdy – jak czytamy w piśmie prokuratury – jeden z policjantów kopnął nogą leżącego młodego mężczyznę (...) – co zarejestrowano na kasecie wideo i pokazano w telewizji – ale nie można ustalić tożsamości policjantów i pracowników Impelu łamiących prawo”. Prokuratora w uzasadnieniu przyznała też, że protest pracowników był bez wątpienia legalny.
Można by też wymienić wiele nadużyć policji, które nie dotyczyły protestów społecznych. Za przykład może służyć zastosowanie przemocy wobec uczestników krakowskiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w 2002 roku. Użyto wówczas broni gładkolufowej w sposób niezgodny z procedurami. Na jednym z materiałów wideo widać, jak np. strzela się do leżących ludzi z odległości 5 metrów. Obezwładnionych, w tym dziewczyny, poniża się i bije. Zarzut czynnej napaści na policjanta postawiono wówczas 34 osobom. Jednocześnie zaledwie jeden policjant, który kopał 16 letnią dziewczynę, stanął przed sądem. I tylko z tego powodu, że kamera zarejestrowała jego twarz i zdarzenie pokazano w telewizji. Sąd orzekł jednak „niską szkodliwość społeczną” jego czynu. Wreszcie użycie ostrej amunicji w czasie łódzkich Juwenaliów w 2004 roku, spowodowało śmierć dwóch osób. Tej akurat sprawy nie sposób było zatuszować i policjanci musieli odpowiedzieć przed wymiarem sprawiedliwości.

5.
Wiosną 2004 roku fala histerii ogarnęła władze przed zaplanowaną na koniec kwietnia alterglobalistyczną demonstracją w Warszawie przeciwko Europejskiemu Szczytowi Gospodarczemu, w której udział zapowiedziało tysiące osób z całej Polski. W Poznaniu dało się to odczuć już 20 marca, kiedy grupa działaczy postanowiła zorganizować pikietę przeciwko okupacji Iraku i udziałowi w niej polskich sił zbrojonych. Policja jeszcze przed rozpoczęciem akcji wylegitymowała wiele osób. Niektórym z nich zamierzała postawić zarzut kierowania nielegalnym zgromadzeniem. W aktach sprawy można wprost przeczytać, że takie postępowanie było podyktowane działaniami „prewencyjnymi” przed manifestacją atlerglobolistyczną w Warszawie (kryptonim „Szczyt”). Do akcji 20 marca wysłano min. funkcjonariuszy uzbrojonych w broń gładkolufową. W tym czasie policja podjęła jeszcze wiele innych działań wobec poznańskich aktywistów. Inwigilacji poddano kilkadziesiąt osób poprzez nachodzenie ich w miejscu zamieszkania czy pracy. Celowo rozpytywano o nich dozorców domów, rodziców i przełożonych. Podobnie postępowano we wszystkich większych miastach Polski. Na przykład na początku kwietnia we Wrocławiu, pod groźbą problemów ze strony policji, spotkanie informacyjne dotyczące Antyszczytu musiało zostać odwołane, a policja żądała deklaracji o nieudzielaniu pomocy dla przyjezdnych z innych krajów. W Suwałkach policja otoczyła klub, w którym odbywał się koncert w ramach festiwalu promującego alterglobalizm. Spisywano i rejestrowano na kamerę wszystkich, którzy podążali w stronę lokalu. W Olsztynie funkcjonariusze policji udając uczestników warsztatów i dyskusji dot. alterglobalizmu, spisywali wypowiedzi dyskutujących. W kilku miastach na czas Antyszczytu sądy i policja zaplanowały przesłuchania i rozprawy przeciwko aktywistom oskarżonym w związku z udziałem w innych demonstracjach.

28 kwietnia pod mieszkanie jednej z organizatorek Antyszczytu w podwarszawskim Milanówku podjechały 4 radiowozy, w mieszkaniu było wtedy 11 osób. Funkcjonariusze weszli na teren mieszkania bez ostrzeżenia, celując do ludzi z broni krótkiej. Nie podając podstawy prawnej rewizji ani nie pokazując legitymacji policjanci przystąpili do rewizji wszystkich obecnych. Przebywające w mieszkaniu kobiety, były rewidowane przez mężczyzn – policjantów, którzy dowcipkowali „ta jest ładniejsza, może się zamienimy?” itd. Jedna osoba została skopana, inną rzucono na ziemię. Wszystko odbywało się w ramach scenariusza z tandetnego filmu kryminalnego – policjanci sypali wyzwiskami typu „jebane wszy”, „zajebiemy” itd. Policja skuła kajdankami wszystkich obecnych, po czym sfilmowała ich twarze. Skutych wyprowadzono na zewnątrz.

W dniu demonstracji na drogach całego kraju policja zatrzymywała autokary i po stwierdzeniu obecności demonstrantów próbowała uniemożliwić im dotarcie do Warszawy poprzez kilkugodzinne kontrole. Autokar z aktywistami z Poznania był śledzony i kontrolowany kilkukrotnie. Podobnie jak w Słupsku policja posiadała dane dotyczące aktywności politycznej części osób, ich twarze nagrywano na kamerę. Na granicach zatrzymywano i zawracano pod różnymi pretekstami podejrzanych o chęć wzięcia udziału w demonstracji.

Można by jeszcze długo wymieniać liczne przypadki tego typu zdarzeń z tego okresu. Żadne z nich nie cieszyło się jednak większym zainteresowaniem ze strony mediów. W najlepszym przypadku ukazywały się na ich temat krótkie notki zawierające konfrontację wersji policyjnej z wersją poszkodowanych. Dziennikarzy nie interesowało „drążenie” niewygodnego tematu. Ciekawe wnioski można wynieść konfrontując tą postawę z krótkim okresem po dojściu do władzy koalicji partii PiS- LPR- Samoobrona. Okazało się wtedy, że niechętne nowej władzy liberalne media potrafią bardzo dobrze pełnić funkcję kontrolną wobec rządu. Na pierwszych stronach mogliśmy wówczas przeczytać o działaniach służb policyjnych, które dla aktywistów ruchów społecznych są chlebem powszednim bez względu na wymiany ekipy rządzącej. Najbardziej znane, ujawnione wówczas przez media przypadki prób inwigilacji i przemoc wobec protestujących dotyczyły blokady budowy drogi przez chronione mokradła w Dolinie Rospudy i protest pielęgniarek.

21 lutego 2007 r. gazety ujawniły polecenie Komendanta Głównego Policji, które wystosował on do naczelników Komend Wojewódzkich. Nakazywało ono zbieranie informacji o organizacjach „zagrażających rządowemu programowi budowy obwodnicy w Dolinie Rospudy”. Natomiast w lipcu 2007 r. media ujawniły telefonogram z Wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw Komendy Stołecznej Policji rozesłany do komisariatów, nakazujący, aby do centrali przesyłane były „wszelkie informacje” dotyczące protestujących pracowników służby zdrowia. Rzeczniczka policji Dorota Tietz powiedziała, że głównym celem policyjnej akcji jest zapewnienie bezpieczeństwa demonstrującym pracownikom służby zdrowia oraz „chronienie ich przed wpływem i działaniami osób reprezentujących lub należących do środowisk anarchistycznych czy ekstremistycznych. Wiąże się to też z przeciwdziałaniem zagrożeniom związanym z terroryzmem”.

Jak pokazuje zachowanie dziennikarzy po akcji policyjnej w Słupsku, media znów rozłożyły „parasol ochronny” nad nowymi władzami. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że nie był to odosobniony przypadek. Mamy poważny problem z narastającą brutalnością policji i autorytaryzmem instytucji państwa, bez względu na opcję polityczną kolejnych rządów. Media głównego nurtu nie chcą jednak dostrzec tego faktu, sprowadzając poważny problem społeczny do poziomu pojedynczych incydentów.

Artykuł ukazał się w maju 2008 roku w 7 numerze „Przeglądu Anarchistycznego”

Tego samego autora

Brak pasujących artykułów