
Co było powodem zaangażowania jednej z najbardziej umocowanych (i tajnych) służb państwowych? Czy nie było nim li-tylko publikowane tamże treści antyrepublikańskie lub satyryczne przeciw aktualnej władzy?
Tak czy inaczej, zajście poważnie rzutuje na definicję swobód obywatelskich w dozwolonej (lub przynajmniej nieściganej karnie) krytyce władz naczelnych i ogólnie, zdaniem niektórych, jest pewną cezurą w historii Internetu w tym regionie świata, symptomem zapędów cenzuralnych państwa.
W wypowiedziach oficjalnych nie padło uzasadnienie poza wysoce mglistym — „naruszenia autorytetu organów” lub „znieważenie głowy”. Rzecznik prezydenckiej kancelarii w faryzeuszowsko brzmiącym oświadczeniu wyraził nadzieję, że kompetentne służby wytłumaczą opinii publicznej powód najścia. Nie przesądzając, czy tak się stanie (lecz w stanowisku prokuratury wydającej nakaz przeszukania, brak poszlak na „rozwojowy charakter” jej działań), już teraz nie sposób nie uznać, że był to kolejny samobój w obronie powagi urzędu; takim, jakim było zatrzymanie Huberta H. w czasach prezydentury Kaczyńskiego albo łapanki protestujących za transparenty wymierzone w premiera.
Przyjmując fakt, że administratorem była osoba przystająca do innej opcji politycznej, co było dla niej motywacją do wrzucania antyprezydenckich (formalnie: satyrycznych) obrazków, bądź wytykania innych lapsusów kompromitujących urzędującą głowę – akceptowalnych w dyskursie i ogólnie przyjętych w publicystyce internetowej – zdarzenie rodzi pytanie: jak mają się odnieść do tego zdarzenia pozostali użytkownicy polskiego Internetu, których przekonania lokują się w obszarach krytyki ustroju, negacji władzy, istnienia polityków bądź panującego dogmatu politycznego?
Biorąc pod uwagę, że państwo przeznacza poważne środki na niejawne monitorowanie Internetu i działań obywateli w Sieci, zaangażowanie Agencji w podobne akcje jest raczej spodziewane. Państwo polskie, wdrażając na fali walki z terroryzmem prawo UE o rejestrowaniu danych telekomunikacyjnych obywateli tak gorliwie – m.in. uchwalając ponad dwukrotnie dłuższy, niż proponowany, okres retencji – że dziś ta sama Unia powściąga inwigilacyjne zapędy, w szczególności krytykując niekontrolowany dostęp służb do tych danych. Wypaczenia, będące w istocie powrotem cenzury prewencyjnej, są niejedyną konsekwencją przyznania sobie przez władzę uprawnień do cyfrowej inwigilacji.
Zestawiając to z posunięciem się do represji przeciw internautom, wyrażającym się niepochlebnie o przedstawicielach władzy, można zastanowić się nad zakresem naruszania wolności w Sieci przez organy państwa. W szczególności uderza to w fundamentalny paradygmat Internetu – jego autonomię, prawo do swobody i anonimowości wypowiedzi, poufności komunikacji. Natomiast poranne wtargnięcie aparatu represji do mieszkania i piwnicy internauty w poszukiwaniu znieważenia organów podpowiada chyba, że następne prokuratura zaordynuje w katakumbach.