Idea, zgodnie z którą ubodzy mają prawo do odpoczynku, zawsze była szokująca dla bogatych.
Bertrand Russell

Jesteś na archiwalnej wersji strony internetowej - przejdź na aktualną wersję rozbrat.org

Walki i protesty pracownicze - wywiad z "Bez dogmatu"

rozbrat.org

Michał Kozłowski: Niektóre protesty i walki pracownicze budzą żywe zainteresowanie mediów. Chodzi o duże i zorganizowane grupy zawodowe, takie jak pielęgniarki i górnicy. Większość polskich pracowników nie znajduje się jednak w podobnie uprzywilejowanej sytuacji. Jaka jest skala konfliktów pracowniczych i czy w ostatnich latach coś się w tej kwestii zmienia?

Jarosław Urbański: Mamy do czynienia z różnymi formami walki. Niektóre zależą od siły organizacyjnej pracowników, na przykład ich przynależności do związku zawodowego. Pielęgniarki i górnicy są tu najlepszym i najbardziej medialnym przykładem. Poza polem widzenia mediów toczy się jednak mnóstwo innych konfliktów. Siła pracowników zależy wtedy od ich miejsca w procesie produkcji i od sytuacji na rynku pracy. Jeżeli są zatrudnieni w kluczowych branżach i zakładach, a poziom bezrobocia spada, mają szansę na zwycięstwo i często podejmują walkę, która niekoniecznie przebija się na pierwsze strony gazet, bo jej formy nie są widowiskowe.

M.K.: Jakie są podstawowe sposoby walki? Czy zawsze chodzi o strajk lub groźbę strajku, czy także o inne formy nacisku - na przykład nagłaśnianie problemu lub próbę wywarcia na pracodawcę szerszej presji społecznej?

J.U.: Istnieje wiele możliwości prowadzenia walki. Mamy pole do popisu i możemy wymyślać coraz to nowe formy. Czasami sukces zależy od tego rodzaju kreatywności. Teraz na przykład coraz częściej wykorzystywane są możliwości Internetu. Wielu pracowników różnych firm porozumiewa się dzięki forom internetowym, wymieniają informacje na temat warunków pracy i płacy, a nawet organizują protesty. Na przykład kierowcy TIR-ów albo pracownicy poczty - w czasie strajku listonoszy pod koniec 2006 roku Internet odegrał ważną rolę. Najbardziej spektakularnym przykładem jaki znam, jest założenie przez pracowników Volkswagena w Poznaniu forum dyskusyjnego na stronach komentuj.pl. Pierwotnie na forum zamierzano komentować różne modele samochodów produkowanych przez koncern. Pracownicy zaczęli jednak pisać o własnych sprawach. Część robotników Volkswagena kolportowała po za kładzie ulotki z adresem strony. W ciągu 2 tygodni umieszczono tysiące postów w ponad 100 tematach. Dyskutowano na temat warunków pracy i płacy roli związków zawodowych, porozumiewano się między fabrykami, krytykowano koncern, grożono najbardziej znienawidzonym pracownikom dozoru dyrekcji, nawoływano wreszcie do podjęcia strajku. Po 3 tygodniach - w wyniku interwencji władz Volkswagena - forum zamknięto.

Oczywiście do tradycyjnych form (strajk, pikieta, demonstracja) dochodzi także wiele takich, które stosowano od zawsze, ale się o nich głośno nie mówiło, na przykład sabotowanie pracy, absencja chorobowa itd. Inną formą są różnego typu bojkoty. Dzisiaj sukces walk pracowniczych zależy w dużej mierze od nagłośnienia medialnego, umiejętności wykorzystywania prasy, doboru argumentacji. Forma walki zależy od okoliczności i czasu. Raz bardziej popularne są manifestacje i blokady (jak w latach 2002-2003), innym razem strajki (jak teraz). I ciągle pojawiają się nowe formy, które można wykorzystać.

M.K.: Czy mógłbyś podać przykłady takich udanych lub względnie udanych akcji?

J.U.: Wykorzystanie przez celników czterech dni tzw. urlopu na żądanie sparaliżowało w styczniu tego roku połowę kraju. To półlegalna forma walki, coraz częściej stosowana i niebywale skuteczna. Inny przykład to "autonomistyczna" taktyka przyjęta przez Inicjatywę Pracowniczą w zakładach Cegielskiego. Wykorzystaliśmy tam tradycyjną formę walki, jaką była tzw. "płyta", czyli miejsce, gdzie załoga zbierała się na nielegalne wiece i formułowała postulaty. Pierwszy tego typu wiec odbył się ponoć ok. 20 lat temu, ale zwoływano je sporadycznie. Zwykle nie trwają one długo -od 15 minut do jednej lub dwóch godzin. Żądając w 2007 roku wyższych wynagrodzeń, uczyniliśmy z "płyty" walne zgromadzenie załogi, która w ten sposób kierowała walką. W Cegielskim odbyło się w ubiegłym roku 9 płyt, w każdej z nich brało udział, przerywając pracę, setki robotników. Dodatkowo wybuchł jednodniowy dziki strajk (90% załogi wzięło urlop na żądanie) i odbyło się kilka demonstracji pod zarządem. Efekt -wiosną dwie podwyżki, razem ok. 250 złotych brutto, na jesień 100 złotych brutto plus premia przez 4 ostatnie miesiące roku po 250 złotych brutto dla fizycznych i 400 złotych dla umysłowych (umysłowi nie dostali jednej z wcześniejszych podwyżek). Teraz walczymy o zachowanie tej premii. Zmieniliśmy też zasady funkcjonowania Funduszu Socjalnego, uniemożliwiając związkom zawodowym dysponowanie środkami w partykularnych celach. Trzeba jeszcze wspomnieć, że to nie tylko walka o pieniądze. Właśnie kształtują się w Cegielskim nowe formy funkcjonowania ruchu pracowniczego.

M.K.: Jakie formy pacyfikacji stosują najczęściej pracodawcy?

J.U.: Jednym z podstawowych czynników ułatwiających pacyfikację jest wysokie bezrobocie. Groźba wyrzucenia na bruk to najczęściej stosowana metoda. Gdy bezrobocie spada, szantaż po prostu nie działa. Firma musi przenieść się gdzieś, gdzie bezrobocie jest wysokie. Innym narzędziem są ugodowe związki zawodowe. To paradoks, ale związki raz przyczyniają się do wzmocnienia pracowników, innym znów razem osłabiają ich - często dzieje się tak w Polsce, ale nie tylko tu. Czasami dzięki manipulacji, innym razem wykorzystując organizacyjną siłę pracowników, związki zawodowe pacyfikują nastroje, amortyzują napięcia społeczne i w efekcie zapobiegają niekontrolowanym buntom. Przykładem wykorzystywania związków przeciwko strajkującym była sytuacja w "Budryku". Gdyby nie postawa "Solidarności" i Związku Zawodowego Górników, protest prawdopodobnie zakończyłby się szybko sukcesem, bo determinacja była duża. Przykłady można mnożyć. W wielu przypadkach związki zawodowe zdradzają pracowników.

M.K.: Może przykłady...

J.U.: Prosisz o przykłady? Choćby rola związków zawodowych w warszawskiej FSO pod zarządem Daewoo. Koreańczyk "na dzień dobry" dał przewodniczącym związku wynagrodzenie cztery i pół raza wyższe od średniej w zakładzie. To był moment jawnej zdrady, który potem rzutował na postawę związków zawodowych w FSO. W Cegielskim walka toczy się na dwóch frontach. Z jednej strony z dyrekcją, z drugiej z pozostałymi związkami zawodowymi, które zawsze znajdą usprawiedliwienie, żeby podpisać jakieś porozumienia płacowe z pracodawcą. Oni zawsze coś podpisują, my, czyli Inicjatywa Pracownicza, nigdy. Tylko za nami stoi załoga, aktywna, demonstrująca podczas "płyt", wybierająca naszego kandydata do prac w zarządzie Cegielskiego jako swojego przedstawiciela. Bez tego wszystkiego nasz związek jest niczym, a za innymi stoi duża liczba członków trzymanych szantażem albo dzięki świadczeniom socjalnym, zapomogom i "chwilówkom". Przewodniczący związku wygrywają wybory głosami emerytów, które kupują, organizując na przykład wycieczki z funduszu socjalnego. Oto system skorumpowanych związków zawodowych, o którym w dalszym ciągu zbyt mało się mówi.

Ale wróćmy do kwestii pacyfikowania protestów. Oprócz związków zawodowych niezawodnym narzędziem pacyfikacji jest też aparat przymusu, państwo i państwowa przemoc. Mieliśmy z nią do czynienia podczas starć w Ożarowie w 2002 roku, kiedy policja wyraźnie opowiedziała się po jednej ze stron konfliktu i atakowała legalnie protestujących robotników tamtejszej Fabryki Kabli. Ale zdarzają się mniej widowiskowe formy stosowania przymusu. W zakładach Cegielskiego w 2006 roku, kiedy pracownicy zapowiadali protest w 50 rocznicę obchodów Poznańskiego Czerwca, agenci ABW kręcili się po halach i próbowali wybadać nastroje.

M.K.: Co jest najczęściej czynnikiem skłaniającym do działania? Rzecz jasna dominują warunki pracy i płaca, ale pozostaje pytanie, w jakich sytuacjach żądania tego rodzaju prowadzą do czynnego kolektywnego oporu. Czy chodzi o relatywną pauperyzację wobec innych grup pracowniczych, czy raczej o możliwości finansowe zakładu? W jakich warunkach pracownicy uznają, że ich płace są "niesprawiedliwe", a warunki pracy "niegodne"?

J.U.: Wbrew pozorom zarówno pracodawcy, jak i robotnicy działają racjonalnie. Zresztą - wracając jeszcze do poprzedniej kwestii - jednym z narzędzi utrzymywania robotników w ryzach jest podawanie fałszywych informacji o kondycji finansowej zakładu, realnych warunkach ekonomicznych, planach itp. Robotnicy mają oczywiście własne sposoby, żeby te informacje zdobywać. Brak informacji utrudnia pracownikom racjonalne działanie. Robotnicy ciągle analizują swoje położenie i dyskutują o nim (uniemożliwianie dyskusji to także jedna z metod pacyfikacji nastrojów). Czynnikiem, który popycha ich do działania, jest moim zdaniem anomia społeczna, czyli rozdźwięk między oczekiwaniami a możliwościami realnego ich zaspokojenia. Przyjmijmy, że poziom oczekiwań jest względnie stały - chodzi o to, żeby przeżyć. Anomia może mieć wiele przyczyn: spadek wynagrodzenia, wzrost cen, ale także rozbudzenie oczekiwań przez forsowanie konsumpcyjnego stylu życia, szerzenie mitu cudu gospodarczego itd. Obecny rząd PO ze swoją wizją dobrobytu i cudu gospodarczego przyczynił się w moim odczuciu do nasilenia protestów. Liberalni publicyści, jak Witold Gadomski, już przestrzegają władze, że retoryka cudu gospodarczego sprzyja strajkom, a trzeba wyciszać nastroje i nadzieje, bo zbliżają się lata chude - idzie recesja. A jej kosztem obarczy się przecież - jak zwykle - pracowników. Krótko mówiąc, anomia, sprzeczność, jest czymś wpisanym w system, dlatego w system wpisane są też protesty społeczne, po prostu walka klas.

M.K.: Zgoda. Funkcjonowania kapitalizmu w Polsce i wszędzie indziej nie da się zrozumieć bez walki klas, niezależnie od tego, jakie trudności sprawia to pojęcie. Jednak nie jest ona czymś "zobiektywizowanym" w tym sensie, że wymaga od pracowników świadomości fundamentalnego antagonizmu interesów na rozmaitych poziomach. Jeszcze raz zapytam o kwestię samowiedzy. Dominuje dyskurs o pracodawcy jako "rzeczywistym" wytwórcy wartości, dlatego każde kolektywne domaganie się podwyżek traktowane jest jako grzech przeciw prawu naturalnemu. Wszyscy powtarzają, że przecież to rynek decyduje o płacach. Jaki dyskurs przeciwstawiają pracownicy tej ideologii? Wiadomo, że czasem bywa on mityczny (na przykład narodowy), kiedy indziej jednak dochodzi do adekwatnego rozpoznania także w szerszym, politycznym wymiarze. Innymi słowy, jak wygląda pod tym względem świadomość polskich pracowników?

J.U.: Ciągle odkrywa się nowe obszary i przejawy walki klas. W rozpoznawaniu antagonizmu uczestniczą przede wszystkim pracownicy. To proces, a nie określona z góry wiedza. Ciągle też musimy "przebijać się" przez różnego typu dyskursy. Na przykład przez głęboko zakorzeniony w Polsce dyskurs interpretowania walki klas w kategoriach narodowościowych. Narodowa perspektywa nie wzięła się znikąd. Przez długi czas środki produkcji należały do kapitału obcego, co znajdowało odzwierciedlenie w strukturze społecznej. Zakład Cegielskiego (założony w 1855 roku), o którym niektórzy historycy pisali jako o "przemysłowej reducie Ordona", był kierowany przez Niemców, choć formalnie należał do kapitału polskiego. Kierownikami i majstrami byli Niemcy - Polacy pracowali jako robotnicy. Niemiecka socjaldemokracja (z Różą Luksemburg na czele) przekonywała poznańskich robotników, że narodowa perspektywa walki o prawa socjalne i polityczne jest błędna. Tyle że oni na co dzień widzieli co innego - do pracy zmuszał ich niemiecki majster, a kiedy w 1872 roku zorganizowali pierwszy strajk, interweniowała pruska policja. W 1914 roku okazało się zresztą, że niemiecka socjaldemokracja opowiada się za niemieckim imperializmem, a Róża Luksemburg jest w mniejszości. Narodowy sposób postrzegania antagonizmów nie pojawił się zatem za czasów pierwszej "Solidarności", ale ma dłuższe tradycje i jest charakterystycznym sposobem postrzegania rzeczywistości przez pracowników z półkolonialnych, czy - jak powiedziałby Immanuel Wallerstein - półperyferyjnych krajów. Dyskurs narodowy jest dziś mało przekonywający i nie stanowi już odpowiedzi na neoliberalny "dyktat rynku". Mimo to nie wypracowano jeszcze powszechnie akceptowanej odpowiedzi na ten sposób myślenia, może poza dość reformistycznie brzmiącym sloganem "najpierw ludzie - potem zyski". Widzę jednak, że wiele rzeczy się zmienia, na przykład wśród młodych pracowników. Ich procentowy udział w populacji klasy pracowniczej rośnie (wyż demograficzny wchodzi na rynek pracy), a wśród nich jest wielu z takim czy innym wyższym wykształceniem. Poznawałem młodych robotników z poznańskiego Volkswagena lub gnieźnieńskiego Veluxu, którzy studiując lub będąc po studiach (licencjatach) pracowali przy taśmach. Albo spójrzmy na emigrację zarobkową do Irlandii czy Wielkiej Brytanii. Do tych ludzi tradycyjne kategorie lewicowego paradygmatu zwyczajnie nie trafiają, często są dla nich anachroniczne. Imigranci nie potrafią się utożsamić z tak rozumianym wizerunkiem klasy pracującej. Co tak naprawdę istotnego, atrakcyjnego, oferuje polska radykalna myśl lewicowa? Otóż niewiele, zatem czy może ona być odniesieniem dla analizy stanu świadomości polskiej klasy pracowniczej? Wątpię.

M.K.: A jednak nie mamy już do czynienia z tak daleko idącą dezorientacją pracowników, jak na początku lat 90. Czy walki pracownicze są wciąż przede wszystkim sprawą jednego zakładu pracy, czy pojawiają się żądania ogólniejsze, na przykład skierowane do państwa - choćby w kwestii kodeksu pracy lub katastrofalnie niskich świadczeń dla bezrobotnych? Szczerze mówiąc, nie słychać o takich żądaniach zbyt wiele.

J.U.: Na początku lat 90. przez Polskę przetoczyła się ważna i silna fala protestów przeciwko transformacji ustrojowej. Wówczas sformułowano niezwykle istotne postulaty, także o charakterze ogólnym, na przykład protest przeciw prywatyzacji, żądanie uwłaszczenia robotników na majątku narodowym itp. "Rozbrojenie" i to, co nazywasz "dezorientacją" ruchu pracowniczego, nastąpiło chyba dopiero w połowie lat 90. i później. Także druga fala protestów w latach 2002-2003, chociaż miała charakter bardziej defensywny i w większości ograniczyła się do poszczególnych zakładów pracy, zdołała wypracować ogólniejsze żądania. Był to postulat renacjonalizacji - de facto renacjonalizowano bankrutującą Stocznię Szczecińską. Dodatkowo rząd został zmuszony do podjęcia interwencji i w roku 2003 przeznaczył 28 miliardów złotych na dotacje do bankrutujących przedsiębiorstw, aby zachować tysiące miejsc pracy. Nie docenia się tych zmian spowodowanych falą protestów pracowniczych. Zmian, które przed 2002 rokiem wydawały się niemożliwe.

M.K.: Czy Polscy pracownicy korzystają z doświadczeń pracowników z sąsiednich krajów?

J.U.: Bez wątpienia znaczenie miała też fala protestów, która przetoczyła się przez całą Europę od początku tego wieku. Trudno powiedzieć, na ile postulaty europejskiego ruchu robotniczego trafiły do polskich pracowników albo zainspirowały ich. Na pewno wpłynęły na poczucie powiązania walk społecznych, na przykład o zachowanie zakładów i miejsc pracy na wschodzie i zachodzie Europy. Wywołały także odruchy solidarności, jak akcja w gliwickim GM podczas strajku Opla w Bochum.

Generalnie jestem optymistycznie nastawiony, bo staram się patrzeć na walki pracownicze trzeźwo, a nie w kategoriach romantycznych. Przy analizie w dłuższej perspektywie czasowej widać, że ich formy i natężenie się zmieniają. A skoro proces trwa, trwa walka, to znaczy, że zmiana systemowa jest wciąż możliwa. Nie patrzę też na ruch pracowniczy przez pryzmat jakiejś formacji związkowej czy partyjnej. Widzę go jako kompletnie autonomiczną siłę, która w określonych warunkach nabiera takiego czy innego charakteru politycznego. Nie frustruje mnie ani słabość związków zawodowych (choć to ważny symptom), ani słabość polityczna lewicy.

M.K.: Ostatnie pytanie. Powiedziałeś o dwuznacznej roli głównych związków zawodowych. Jednocześnie poziom uzwiązkowienia jest w Polsce bardzo niski, a związki mają wyjątkowo złą prasę i określane są jako "roszczeniowe". Czy istnieją jakieś bardziej obiecujące związki, czy też należałoby dążyć do zmiany tych dominujących? A może sądzisz, że formuła związkowa jest w ogóle mało użyteczna? W takim razie co w zamian? W jaki sposób można reprezentować interesy pracowników w bardziej masowym, politycznym sensie?

J.U.: To trudne pytanie. Kiedy spojrzymy na genezę związków zawodowych, musimy zauważyć, że pewne ich funkcje nie mają już racji bytu. W moim środowisku często powtarzamy, że związki zawodowe nie mogą być rodzajem ubezpieczalni, jakiegoś PZU, a u swego zarania w dużej części pełniły taką właśnie funkcję. Do dziś większe związki zawodowe wypłacają jakieś świadczenia, na przykład z tytułu urodzenia dziecka, zgonu współmałżonka, oferują różnego rodzaju zapomogi, itp. Robotnicy traktują często związki jak PZU, a składki jak ubezpieczenie. Na tym zasadza się biurokratyczna siła istniejących związków zawodowych. Przy dzisiejszym ustawodawstwie związkowym podobne struktury będą trwały mocą inercji, niezdolne do podjęcia szerzej zakrojonych walk, choć na przykład "Solidarność" czasami potrafi jeszcze odpowiedzieć konkretnym protestem. Musimy mieć świadomość, że związki zawodowe nie są konieczne, żeby podjąć protest. Sporo wielkich strajków organizowano i organizuje się poza strukturami związków zawodowych. Przypomnijmy rozruchy w 1970 i rewolucję 1980 roku albo protest szczecińskich stoczniowców w roku 2002. Część pracowników wprost twierdzi, że nie mają zaufania do związków i związki nie są im potrzebne.

Jeżeli spytać ich, jak wyobrażają sobie inne, nowe związki zawodowe, pojawia się kilka ważnych kwestii. Związki zawodowe muszą mieć bazę poza zakładem, czyli ich funkcjonariusze nie mogą być na garnuszku pracodawcy. Najlepiej, gdyby związek nie miał etatów i gdyby jego członkowie nie musieli ujawniać się przed pracodawcą. Składki powinni zbierać sami związkowcy, a nie pracodawca, wreszcie procedura wystąpienia ze związku powinna być łatwa. Co to oznacza? Gdyby pójść tym tropem, związki nie byłyby już organizacjami masowymi, chyba że w momencie większego natężenia walk społecznych. Miałyby luźniejszy i bardziej doraźny charakter, ale być może przez to byłyby silniejsze. Co do politycznego charakteru związków, moim zdaniem cały ruch protestów pracowniczych ma znaczenie polityczne, a związki zawodowe są tylko jednym, może nie najważniejszym, elementem tej całości.

M.K.: Dziękuję za rozmowę.

Artykuł ukazał się w piśmie "Bez dogmatu" nr 75

Tego samego autora

Brak pasujących artykułów


Nie masz uprawnień, aby dodawać komentarze. Musisz się zarejestrować

Translate page

Belarusian Bulgarian Chinese (Simplified) Croatian Czech Danish Dutch English Estonian Finnish French German Greek Hungarian Icelandic Italian Japanese Korean Latvian Lithuanian Norwegian Portuguese Romanian Russian Serbian Spanish Swedish Ukrainian