Gdzie jest uniwersytet?

Teresa Święćkowska
Drukuj
Bez_DogmatuO polskim uniwersytecie trudno usłyszeć dobre słowo. Jeśli temat w ogóle pojawia się w dyskursie publicznym, to najczęściej dowiadujemy się, że jest źle, że poziom nauczania niski, zarobki marne, osiągnięć na arenie międzynarodowej brak, a młodzi zdolni uciekają za granicę itp. Nawet liczebność studentów, która przez wiele lat stanowiła jeden z nielicznych powodów do zadowolenia, zaczęła ostatnio spadać w związku z niżem demograficznym.

Krytyce nie towarzyszy jednak żadna przekonująca pozytywna wizja. Jedni z nostalgią wzdychają za starym ideałem, uniwersytetem jako świątynią wiedzy i miejscem dla wybranych, gdzie kształtuje się krytyczne myślenie, inni chcą zrobić z niego efektywne, oparte na zasadach konkurencyjności przedsiębiorstwo wiedzy i usług edukacyjnych, wskazując na przykład rozwiązań zachodnich, zwłaszcza północnoamerykańskich.

Jedno jest pewne, uniwersytet końca XX i początku XXI wieku przestał być elitarną instytucją, jaką był do połowy wieku XX. Współczesne akademie to duże zbiurokratyzowane organizacje, które zatrudniają czasami tysiące pracowników i kształcą setki tysięcy studentów, a coraz częściej także stosują biznesowe metody konkurowania na rynku edukacyjnym i zarządzania kadrą pracowniczą. Ukończenie studiów nie gwarantuje też w takim stopniu jak dawniej uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie. Uniwersytety produkują o wiele za dużo absolwentów w stosunku do miejsc pracy na stanowiskach kierowniczych i specjalistycznych. Zawiodły pielęgnowane od lat 60. nadzieje ideologów kapitalizmu związane z gospodarką i społeczeństwem opartym na wiedzy. Liczba atrakcyjnych stanowisk w sektorach takich, jak finanse czy nowe technologie, jest ograniczona, a wiele innych sektorów, takich jak edukacja, opieka czy prace biurowe, oferuje niepewne i źle płatne zajęcia.

Począwszy od połowy XX wieku, uniwersytet przeszedł szereg istotnych zmian. Jedną z najważniejszych było jego umasowienie, zarówno z punktu widzenia liczby studentów, jak i ilości wytwarzanej wiedzy. Wzrost ten w niektórych krajach, takich jak USA, Wielka Brytania czy Francja, uwidocznił się zaraz po wojnie, w innych zaś, takich jak Niemcy Zachodnie, w połowie lat 60. Rozwój uniwersytetów w okresie państwa opiekuńczego był wspierany przez państwo: zakładano nowe instytucje, otwierano nowe wydziały, relatywnie dużo pieniędzy szło na nauki społeczne i humanistyczne.

Sytuacja zmieniła się wraz z kryzysem kapitalizmu i państwa opiekuńczego w latach siedemdziesiątych. Podczas gdy liczba chętnych do studiowania rosła, nakłady na szkolnictwo wyższe nie zwiększały się, wręcz przeciwnie, często je zmniejszano, zwłaszcza jeśli chodzi o nauki humanistyczne i społeczne. Dodatkowo w czasach obniżonej koniunktury uniwersytety zaczęły być czynnikiem ukrywającym bezrobocie wśród młodzieży.

Jednym ze sposobów radzenia sobie z malejącymi wpływami z budżetów przy rosnącej liczbie chętnych do studiowania okazała się komercjalizacja usług edukacyjnych oraz wiedzy. W wielu krajach uniwersytety zaczęły wprowadzać opłaty za studia, a instytuty badawcze poszukiwać sponsorów w świecie biznesu, prowadzić badania na zamówienie prywatnych firm albo po prostu sprzedawać wiedzę w postaci patentów[1]. Procesy te zachodziły w różnych okresach w zależności od kraju. Najwcześniej zaczęły pojawiać się w USA, gdzie część uniwersytetów zawsze była płatna, a znacznie później w Europie Zachodniej, np. w Niemczech, gdzie opłaty za studia zaczęto wprowadzać w latach 90. XX wieku.

Innym sposobem okazało się obniżanie kosztów pracy, co wiązało się z jej intensyfikacją i pogorszeniem warunków wynagradzania, zwłaszcza tzw. pracowników niesamodzielnych (adiunktów i asystentów): zwiększano liczbę godzin dydaktycznych, wprowadzono formalne systemy oceny efektywności, elastyczne warunki zatrudnienia itp. W USA odsetek mianowanych pracowników naukowych spadł z 55% w 1980 roku do 30% w roku 2011. W Niemczech, w Turyngii, od 1995 roku odsetek niesamodzielnych pracowników naukowych zatrudnionych w ramach umowy o pracę spadł do 37%, potroiła się za to liczba wykładowców prowadzących zajęcia na zlecenie[2]. Ci ostatni mają gorsze warunki zatrudnienia, otrzymują wynagrodzenie tylko za czas prowadzenia zajęć (co nie pokrywa pracy włożonej w przygotowanie i sprawdzanie prac zaliczeniowych) i nie mają zabezpieczeń socjalnych, takich jak ubezpieczenia, wynagrodzenie w czasie choroby czy urlopy. W kilku ostatnich latach oszczędzanie na kosztach pracy w wielu krajach przybrało na sile w obliczu kryzysu gospodarczego i cięć wydatków na edukację.

Twierdzenia, które pojawiają się w polskich mediach, że naukowcy na Zachodzie mają doskonałe warunki pracy, są prawdziwe tylko w odniesieniu do części naukowców, zazwyczaj mianowanych profesorów lub tych zatrudnionych w prestiżowych uczelniach czy na wydziałach związanych z nowoczesnymi technologiami. Znaczna część środowiska akademickiego również na Zachodzie w mniejszym lub większym stopniu (w zależności od kraju) boryka się z niepewnością zatrudnienia, wynikającą z krótkotrwałych kontraktów lub związaną z finansowaniem w ramach konkursów.

Nawet jeśli realne warunki pracy polskich pracowników naukowych są gorsze niż na Zachodzie, to ogólne tendencje zmian są podobne. Oczywiście są też różnice, które biorą się ze specyfiki geopolitycznej Polski. Zmiany, do jakich na Zachodzie doszło w różnych okresach i które zachodziły dłużej, w Polsce wprowadzono w okresie transformacji równocześnie i w bardzo przyśpieszonym tempie. Co prawda w PRL-u liczba studentów wzrosła w stosunku do okresu międzywojennego, jednak proces umasowienia nabrał tempa dopiero w latach 90. XX wieku. W ciągu kilkunastu pierwszych lat transformacji liczba studentów zwiększyła się ponad czterokrotnie, a jedną z głównych sił napędowych tego procesu była, jak się wydaje, nadzwyczajna przedsiębiorczość i wydajność polskiego środowiska akademickiego, które w krótkim czasie założyło kilkaset prywatnych szkół wyższych i przy relatywnie niewielkim zwiększeniu kadry dydaktycznej potrafiło "obsłużyć" szybko rosnącą liczbę chętnych do studiowania. Z drugiej strony czynnikiem sprzyjającym okazały się ambicje edukacyjne. Pęd na studia wynikał prawdopodobnie częściowo z przekonania, że zapewniają one możliwości zdobycia dobrze płatnej pracy i wyższej pozycji społecznej, zwłaszcza, po okresie ograniczania do nich dostępu w okresie PRL-u, kiedy to gwarantowały przynależność do elit i/lub awans społeczny. Innym ważnym czynnikiem skłaniającym do podejmowania studiów mógł być również brak pracy dla absolwentów szkół średnich w okresie transformacji. W czasie, kiedy nie było możliwości zatrudnienia, uniwersytet w Polsce, podobnie jak na Zachodzie, zaczął pełnić funkcję ukrywania bezrobocia. Status studenta daje pewne przywileje, a ponadto dzięki zwolnieniu ze składek na ubezpieczenia społeczne ułatwia znalezienie pracy - dorywczej lub na umowę zlecenie. Odnosi się to zwłaszcza do studentów zaocznych, którzy stanowią ponad połowę wszystkich studiujących. Poza tym duży wzrost liczby studentów w krótkim czasie nastąpił głównie dzięki szybkiej komercjalizacji usług edukacyjnych (obecnie ponad połowa studentów płaci za studia), których ceny, dzięki intensyfikacji pracy dydaktycznej, pozostawały na relatywnie niskim poziomie.

Ubocznym skutkiem tak szybkiego umasowienia uniwersytetu w Polsce jest obniżenie ogólnego poziomu nauczania oraz pojawienie się wyraźnych podziałów, jeśli chodzi o jakość usług. Wyższy poziom oferują zazwyczaj uczelnie publiczne na studiach dziennych, a o wiele słabszy poziom mają na ogół uczelnie prywatne i odpłatne studia zaoczne na obu typach uczelni. Ponieważ wzrost liczby studentów w o wiele większym stopniu odnosi się do kierunków humanistycznych, społecznych i ekonomicznych, spadek poziomu nauczania w większym stopniu dotyczy tych właśnie dziedzin. Dodatkowo w nowej polityce finansowania nauki społeczne i humanistyczne zajmują na listach priorytetów ministerialnych dużo dalsze miejsca niż nauki ścisłe i techniczne, co jest zgodne z ideologią wspierania rozwoju technologicznego.

Nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym, która wchodzi w życie od października tego roku, raczej nie zmieni głównych tendencji. Wprowadzenie opłat za drugi kierunek to kolejny krok w procesie komercjalizacji usług edukacyjnych, a uproszczenie procedury habilitacji, przy jednoczesnym ograniczeniu pewności zatrudnienia, wcale nie wróży poprawy warunków pracy niesamodzielnej kadry. Według założeń do nowelizacji ustawy środkiem na wszelkie zło ma być większa konkurencja - między uczelniami, pracownikami akademickimi i studentami. Zapowiedzi poprawy jakości nauczania i wyników naukowych, która ma być następstwem zwiększonej rywalizacji, oznaczają jednak przede wszystkim dalsze pogłębianie hierarchii i podziałów wewnątrz świata akademickiego. Wprowadzenie kategorii Krajowych Naukowych Ośrodków Wiodących (KNOW) spowoduje, że najlepsze uczelnie i ośrodki badawcze dostaną więcej pieniędzy i tym samym ich pozycja jeszcze bardziej się umocni. Pogłębieniu hierarchii międzyuniwersyteckiej posłuży prawdopodobnie również wzorowany na rozwiązaniach brytyjskich system oceny efektywności jednostek naukowych. Przydział środków finansowych z budżetu będzie zależał od wyników oceny, przy czym jednym z jej głównych kryteriów jest liczba publikacji lub ewentualnie liczba zarejestrowanych patentów. Te uczelnie i wydziały, na których większość energii pracowników naukowych jest kierowana na dydaktykę, będą miały mniejsze szanse na wyższą ocenę Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych i tym samym dostaną mniej środków finansowych. Może to doprowadzić do sytuacji, że koncentracja na dydaktyce będzie się tam dalej umacniała, osłabiając potencjał prowadzenia badań. Oprócz wyłonienia KNOW-ów i nowych zasad oceny efektywności zaostrzeniu konkurencji będą sprzyjały również nowe warunki zatrudniania pracowników akademickich. Od października na bezterminowe zatrudnienie (mianowanie) będą mogli liczyć tylko profesorowie, cała reszta kadry akademickiej będzie pracowała w ramach terminowych kontraktów. Ma to umożliwić rotację pracowników i wprowadzić większą rywalizację. Placówkom, które już mają silną pozycję, łatwiej będzie zatrudniać pracowników, którzy dobrze rokują zwiększenie oceny efektywnościowej i zakwalifikowanie do wyższej kategorii finansowania.

Otwarte pozostaje pytanie, jakie funkcje taki zhierarchizowany uniwersytet będzie pełnił oraz jak akademicka masa, po zdystansowaniu się od niej elitarnej grupy ośrodków doskonałości, będzie kształtowała swoją ideologię?

Uniwersytet, podobnie jak wiele innych instytucji, znalazł się obecnie w obliczu głębokiego kryzysu kapitalizmu. Masowe protesty studentów, do których w ostatnich latach znów doszło w wielu krajach Ameryki Północnej i Europy Zachodniej, a także w państwach takich, jak Chorwacja lub Chile, pokazują, że studentom i części pracowników naukowych nie podoba się obecny stan rzeczy oraz że dostrzegają pogorszenie własnej sytuacji i pozycji społecznej. Z drugiej strony większość tych protestów, pomimo towarzyszącego im dyskursu lewicowego, skupia się wokół sytuacji danej grupy: dotyczą one cięć wydatków na edukację, podwyżek opłat za czesne czy ogólnego pogorszenia warunków studiowania. Krótko mówiąc, protestujący chcą utrzymania starych przywilejów, co w sytuacji ogólnego kryzysu zdradza brak szerszej wizji zmian ogólnospołecznych. Trzeba przy tym pamiętać, że mimo procesu umasowienia, związanych z tym rozczarowań i zawiedzionych ambicji uniwersytet nadal jest wyznacznikiem wyższej pozycji społecznej i nadal stanowi wrota do lepszego świata, a w koncepcji kogitariatu (proletariatu pracowników wiedzy) jest sporo ideologii ukrywającej podziały klasowe.

Niektórzy młodzi gniewni przedstawiciele polskiego środowiska studenckiego ubolewają nad biernością swoich kolegów i z zazdrością patrzą na strajki i okupacje w innych krajach. Osobiście nie oceniałabym polskich studentów tak surowo. Być może wyraźniej niż ich zachodni koledzy widzą, że ich sytuacja, mimo że nie wymarzona, i tak jest o wiele lepsza niż sytuacja rówieśników z osiedla czy miasteczka, którzy na studia nie poszli. Poza tym nikt - na szczęście - nie potrafi dokładnie określić, kiedy i jak wyrazi się zakumulowane niezadowolenie społeczne. Nawet specjaliści od ruchów i protestów społecznych bywają zaskoczeni takimi wydarzeniami, jak na przykład powstanie w Tunezji.

Przypisy:
[1] Przełomowym momentem dla procesu komercjalizacji wiedzy była amerykańska ustawa z 1980 roku (The Bayh–Dole Act), zezwalająca uniwersytetom i innym instytucjom na patentowanie wynalazków, które powstały w wyniku badań prowadzonych za publiczne pieniądze.
[2] Heidrun Jänchen, "Stütze für Dozenten", "Junge Welt", 01.12.2009 r.

 

Tego samego autora

Brak pasujących artykułów