Rzeźnik z Bałkanów, rzeźnicy z Nangar Khel

Stanisław Krastowicz
Drukuj
khelWłaśnie do końca zbliża się proces polskich żołnierzy, którzy służąc na misji „stabilizacyjnej” w Afganistanie użyli moździerzy i karabinów maszynowych do ataku na wioskę pełną cywili – zabili 6 osób, mnóstwo ranili, w tym w trzech przypadkach trwale okaleczając. Wśród zaatakowanych były kobiety i dzieci. Wyrok w tej sprawie mamy usłyszeć 1 czerwca.

Wczoraj  wydano komunikat o odnalezieniu i aresztowaniu Ratko Mladicia – serbskiego zbrodniarza wojennego. Wysokiego rangą dowódcy, który zadecydował nie tylko o zakończeniu oblężenia Sarajewa nakazując szturm na miasto, ale prawdopodobnie był także jednym z „architektów” mordu w Srebrenicy w czasie którego wymordowano około 2000 cywili. Mladić złapany został dopiero teraz prawdopodobnie dlatego, że mógł liczyć na pełne poparcie serbskich nacjonalistów i służb specjalnych, które ukrywały go przez te wszystkie lata.

Obie te sytuacje łączy niestety dużo więcej niż tylko to, że w ciągu ostatnich dwóch dni są newsami polskich mediów, które, jak to media, ze zdolnością do łatwego i wybiórczego zapominania, traktują te sprawy zupełnie rozdzielnie. Nie znaczy to, że pewnych paralel nie dostrzegają inni. W gruncie rzeczy obie te sytuacje były nieludzkim mordem na cywilach dokonanym przez sterowanych nacjonalistyczną propagandą żołnierzy.  Są też oczywiście różnice, choć chyba mniejsze niż mogłoby się wydawać.

W obu przypadkach w obronę honoru i godności żołnierza zaangażowany jest/był aparat państwowy. W Serbii, jak już wspominałem, przez wiele lat Mladicia najprawdopodobniej ratował parawan służb specjalnych, a o ostatecznym aresztowaniu go przesądziła być może tylko koniunktura polityczna – chęć pokazania swojej otwartości na Europę i determinacji w rozliczaniu przeszłości. W Polsce za osobami, które bezsprzecznie zabijały bezbronnych ludzi, murem stanęła część najwyższych rangą przedstawicieli państwa polskiego – minister obrony narodowej oraz minister spraw zagranicznych. „To, co się stało w Nangar Khel, to błąd polskich żołnierzy, a nie przestępstwo” mówi Bogdan Klich. „Błędy są na wojnie nieuniknione” - stwierdza Radosław Sikorski. Ludzki wymiar tej sprawy w tych sformułowaniach umyka, a bezsprzecznie zginęli ludzie, którzy, choć może „wrogich bojowników”  znali (nikt im tego nie udowodnił) żadnymi bojownikami sami nie byli. Chyba o ludzki wymiar właśnie należałoby zawalczyć, bo to jego brak doprowadził do skrajnego zezwierzęcenia wojny na Bałkanach. Wojny, która zrodziła Mladicia. Na jego rozkaz lub przynajmniej za pozwoleniem zamiast ostrzału jednej wioski, wymordowano parę tysięcy ludzi (każąc żołnierzom wierzyć, że zabijają potencjalnych bośniackich morderców!). O Mladiciu zresztą minister Klich powiedział „Sprawiedliwości stało się zadość (…) człowiek, który ma krew na rękach”.

Nie uważam, żeby kwestia ostrzału wioski i planowego ludobójstwa nie wykazywały fundamentalnej różnicy. Różnica jest, ale nie techniczna i ilościowa, jak staraliby się to niektórzy przedstawić. Kwestie techniczne nie mają tu żadnego znaczenia – żołnierze z Nangar Khel byli komandosami, doskonale potrafili posługiwać się dostępnym sobie sprzętem, znali skalę zniszczeń, jakie wywołuje atak dużokalibrowym karabinem maszynowym, wiedzieli, co z afgańską wioską robi 60mm wyrzutnia pocisków moździerzowych. Ta część sporu jest dla mnie bezprzedmiotowa. Podobnie z liczbami, które mogą w tych wypadkach nie znaczyć nic. Musimy pamiętać o niebezpieczeństwach ujmowania zbrodni w kategoriach statystycznych. Dobrym, acz kontrowersyjnym przykładem mógłby być  tutaj mord katyński, który niewątpliwie był tragedią, a w Polsce oprócz powstania warszawskiego jest przedstawiany jako największa tragedia narodu polskiego. Problem polega na tym, że jeżeli chcemy mówić o liczbach to w kontekście zbrodni II wojny światowej Katyń jest statystyczną drobnostką. Nie podejmę się tak moralnie dwuznacznych wyliczeń, jak matematyczne porównywanie liczby zabitych w Nangar Khel do tych ze Srebrenicy, a liczby zabitych w Katyniu do… itd. To nie mój dyskurs.

Różnicą o której bezwzględnie trzeba pamiętać jest natomiast kwestia rangi oskarżonych. W Serbii za odpowiedzialnego uważa się samego naczelnego dowódcę, który być może osobiście nie zabił nikogo, albo zabił nielicznych (znów statystyka!). W Polsce na ławie oskarżonych siedzą zwykli żołnierze, którzy powinni podzielić się odpowiedzialnością ze swymi dowódcami i politykami. Politykami kreujących systemem, w którym przymus ekonomiczny nakazuje zaciągać się do najemniczych formacji zabezpieczających interesy elit w różnych zakątkach świata, kosztem najbiedniejszych ich mieszkańców. Dowódców ponieważ od nich, zgodnie z łańcuchem dowodzenia, przyszły rozkazy. Od nich też pochodzi pranie mózgu w postaci treningu, który najemnikom każe zapomnieć maksymę: „Boże daj nam sto lat wojny i ani jednej bitwy” i popycha do, irracjonalnej wydawałoby się z punktu widzenia militarnego, zbrodni na cywilach.

Nie wierzę bym kiedyś taką ławę oskarżonych mógł zobaczyć. Nigdy do tego nie dojdzie dzięki szeregowi mitów mających wpływ na postrzeganie tej sprawy. Mitów demokracji, która usprawiedliwia wojnę w Afganistanie, mitów modernizacji, które nakazują wierzyć, że demokracja ta przy pomocy m16 i rosomaków rozkwitnie też w Afganistanie, i wreszcie mitów honoru żołnierza, w który przypuszczam gorąco wierzy Ratko Mladić.

Nadal jednak marzę, że kiedyś będzie mi dane móc powiedzieć o ministrze Klichu, ministrze Sikorskim, prezydentach Kwaśniewskim, Kaczyńskim, Komorowskim i całym polskim dowództwie operacji w Afganistanie i Iraku: „Sprawiedliwości stało się zadość, ci ludzie mają krew na rękach”.